To jest wydanie premium newslettera Listy do internetu. Długie w lekturze i bardzo czasochłonne w przygotowaniu, ale sądzę, że poświęcone ważnemu tematowi. Dlatego udostępniam ten tekst za darmo wszystkim chętnym. Jednak proszę: gdy skończysz czytać, kup mi kawę, bym mógł pisać takich więcej. Z góry dziękuję za każde wsparcie.
1. Oczywiście pod adresem Polski Ludowej można mieć wiele uwag krytycznych, ale w dziedzinie alfabetyzacji odniosła spektakularny sukces. Tego, czego przez dwie dekady istnienia nie potrafiły – albo nie chciały – zrobić władze II Rzeczpospolitej, komuniści dokonali w ciągu zaledwie kilku lat, i to od razu po przejęciu władzy, więc w momencie, gdy kraj podnoszono jeszcze z wojennych zniszczeń. Nauczyli Polaków czytać i pisać.
Zrobili zresztą coś znacznie więcej, bo nie chodzi tu tylko o czysto użytkową znajomość liter (przeczytać instrukcję obsługi, napisać podanie do urzędu…), ale o zamiłowanie do literatury. Dobitnie świadczą o tym nakłady książek i prasy w PRL – kilkaset tysięcy egzemplarzy nie wystarczało, żeby pokryć zapotrzebowanie w społeczeństwie, ludzie polowali więc na ulubione tytuły w antykwariatach i na bazarach.
Oczywiście nie idealizujmy. Czytanie ani wtedy, ani nigdy nie było ulubioną rozrywką Polaków i raczej więcej osób nie czytało niż czytało. Ale jednak czytano bardzo dużo – i to nie tylko sensacyjno-historyczne “Żółte tygryski” czy kryminały Chmielewskiej, lecz i literaturę piękną (za pierwszy, zresztą reglamentowany ze względu na niedobory w księgarniach, bestseller PRL-u, uchodzi Zły Leopolda Tyrmanda). Czytała młodzież, czytały dzieci, spotkania z osobami piszącymi urządzano nie tylko w zakładach pracy, ale nawet w halach sportowych.
Patrząc z dzisiejszej perspektywy, to nie powinno się wydarzyć. Inteligencję wycięto w pień w trakcie wojny, byliśmy społeczeństwem z awansu, chłopskimi dziećmi, które miłości do czytania raczej nie wyniosły z domu rodzinnego. Poza tym nikt nie miał czasu, nikt nie miał siły: sześciodniowy tydzień pracy, wielogodzinne kolejki w sklepach po nawet podstawowe produkty, brak samochodów wydłużający przemieszczanie się z miejsca na miejsce… – usprawiedliwień, by po całym dniu zmagań z PRL-owską rzeczywistością nie sięgać po książkę, ale zalec na kanapie przed telewizorem, było wiele. Jednak często wybierano właśnie lekturę.
Co ciekawe, Stanisław Lem sformułował swoje słynne i wielokrotnie później przytaczane prawo – nikt nic nie czyta, jeśli czyta, nie rozumie, jeśli czyta i rozumie, zaraz zapomina – jeszcze w PRL-u, ale wydaje się, że znacznie lepiej niż opis stanu ówczesnej rzeczywistości sprawdziło się ono jako wizja przyszłości.
I to – dodajmy – też takiej bardziej odległej czasowo, bo cywilizacyjna zmiana w zakresie zamiłowania Polaków do lektury początkowo wydawała się trwała. Gdy upadł komunizm, czytelnictwo w kraju trzymało poziom, śmiało walcząc o naszą uwagę z filmami na kasetach VHS, telewizją satelitarną czy nawet grami na Amigę. Na początku lat 90. setki tysięcy nakładów nadal nie dziwiły, przy czym – wskutek rozwoju prywatnego rynku wydawniczego – zwiększyła się dostępność książek i prasy, do naszych rąk trafili nowi autorzy. Rosły także, mimo wyzwań wczesnego kapitalizmu, zasoby czasu wolnego, który można było poświęcić na lekturę.
W drugiej połowie dekady upowszechnił się internet i wydawało się, że dla słowa pisanego nadchodzą złote lata. Faktycznie nadeszły, choć trwały krótko.
2. Ćwierć wieku temu, jeśli chciałeś korzystać z internetu – a chcieli wszyscy – po prostu musiałeś polubić czytanie i pisanie. Czytanie, bo zdecydowana większość treści w World Wide Web oparta była przecież na tekście. Ale i pisanie – bo tak właśnie, poprzez formułowanie pisemnych komunikatów, kontaktowało się z innymi internautami (np. via e-mail, Usenet, fora dyskusyjne czy IRC).
Internet dał też swobodę publikowania – nie trzeba było czekać na zgodę redakcji magazynu czy książkowego wydawcy – co zaowocowało ogromnym wzrostem liczby ludzi piszących. Masowo powstawały e-ziny, prowadzono blogi, pojawiły się także środowiska takie jak pl.hum.poezja, Nieszuflada czy Wywrota, gdzie literaci i publicyści mogli kierować swoją twórczość bezpośrednio do czytelników. To upowszechnienie piśmiennictwa przyniosło nam wiele znakomitych tekstów. Antonina Liedtke dostała prestiżową Nagrodę Zajdla za opowiadanie CyberJoly Drim, którego nie chciała “Nowa Fantastyka”, więc autorka opublikowała je na stronie WWW.
Lem tego zapewne nie widział, bo z internetu, podobnie jak z komputerów, nie korzystał. Czy ów renesans słowa pisanego – jawnie przeczący cytowanemu wyżej prawu, które sformułował – by mu się spodobał, tego się nie dowiemy. Pisarz zmarł w 2006 roku, a chwilę później wszystko zaczęło się psuć.
3. Rzecz wymagałaby dłuższej kwerendy, ale nie da się nie zauważyć, że wyraźne tąpnięcie w badaniach czytelnictwa w Polsce nastąpiło pod koniec lat zerowych XXI wieku. Czyli dokładnie wtedy gdy popularne stały się smartfony, Facebook i YouTube.
Choć przez pół wieku słowo pisane współistniało w Polsce z telewizją czy kinem, a w internecie na początku przeżywało swoją drugą młodość, z wyżej wymienioną trójką przegrało błyskawicznie. Mało kto pisze – zniknęły blogi i e-ziny. Prawie nikt nie czyta – kilkutysięczne nakłady książek czy magazynów w blisko czterdziestomilionowym kraju to wydawniczy sukces.
4. Zostawmy jednak literaturę na boku. To że ludzie, nawet dorośli, zamiast pisać i czytać, wolą scrollować na miniaturowym ekraniku wybierane przez algorytm filmiki i pajacować przed kamerą, okazuje się bowiem problemem mało istotnym.
Regres idzie przecież znacznie dalej. Wprawdzie ostatnie upublicznione wyniki badań w sprawie analfabetyzmu funkcjonalnego w Polsce pochodzą sprzed kilku lat, ale nie sądzę, by od tego czasu sytuacja się poprawiła. Co najmniej 40 procent Polaków nie rozumie tego, co czyta, a kolejne 30 procent rozumie w niewielkim stopniu. Ci ludzie, choć teoretycznie potrafią łączyć litery w słowa, a słowa w zdania, w praktyce nie przeczytają ze zrozumieniem ulotki i nie zdołają wypełnić prostego druku w urzędzie. W sensie ścisłym realizują więc drugą część prawa Lema.
To oczywiście problem analfabetów – bo np. nie będą potrafili skorzystać z rozkładu jazdy autobusów albo podpiszą umowę, której nie zrozumieli – ale i całego społeczeństwa. Większość z nas, jeśli już sięgnie po słowo pisane, nie odróżnia faktów od opinii, nie potrafi też w żaden sposób zweryfikować prawdziwości tego, co przeczyta, bo nie umie np. przeanalizować danych na wykresie czy skorzystać z Wikipedii, a w konsekwencji swoją wiedzę o świecie czerpie od youtubowych mędrków. Do tego algorytmy usłużnie podsuwają nam treści, które lubimy i z którymi się zgadzamy – proste, dostosowane do naszych możliwości, niewymagające krytyki czy sprawdzenia, a więc rozleniwiające intelektualnie. Stąd już prosta droga choćby do kwestionowania obowiązku szczepień, “plandemii”, niewiary w globalne ocieplenie, podatności na populizm i dezinformację. A ludzie, którzy nie mają żadnego pojęcia o tym, jak funkcjonuje świat, jak działa np. gospodarka czy klimat, też przecież głosują w wyborach. I jest ich coraz więcej.
5. No i nie będzie lepiej. Szkoła nie uczy pisania i czytania (dlaczego – to temat na osobny felieton, tu tylko zauważę, że żenująca wysokość pensji nauczycieli skutecznie odsiewa z tego zawodu tych, którym się cokolwiek chce i cokolwiek potrafią). Co gorsza – rodzice, którzy sami zapomnieli o lekturze, nie przekażą zamiłowania do słowa pisanego dzieciom.
Trudno też liczyć na wsparcie technologii. Już wiemy, że smartfony i media społecznościowe nie tylko nie czynią nas mądrzejszymi, ale wręcz szkodzą swoim użytkownikom fizycznie i psychicznie i nic nie wskazuje, by chciwi producenci tychże naprawili swoje produkty, gdyby miało to choć trochę zmniejszyć ich zyski. Wystarczy wspomnieć o trwałym upośledzeniu naszej zdolności do koncentracji uwagi, co jest zasadniczą przeszkodą w lekturze (i wiedzie nas do finalnej części prawa Lema: “jeśli czyta i rozumie, zaraz zapomina”). Są na ten temat badania i rekomendacje naukowców, ale – no właśnie… – ktoś z decyzyjnych polityków musiałby je przeczytać, zrozumieć i zapamiętać.
Wydaje się również, że sztuczna inteligencja – o czym kiedyś wypadałoby skrobnąć coś więcej – skrzywdzi nas jeszcze bardziej. ChatGPT może i napisze nam podanie do urzędu oraz streści, a nawet przeczyta na głos dłuższy artykuł, ale na pewno nie sprawi, żebyśmy cokolwiek z tego wszystkiego zrozumieli i zapamiętali. Rozważania o tym, czemu internet – który miał być nieprzebranym i łatwo dostępnym źródłem wszelkiej wiedzy – ostatecznie nas ogłupia, również jednak zostawmy sobie na inną okazję.
6. Co dalej? Mimo że praktyka czytania i pisania nie zaniknie, prawdopodobnie – jak kiedyś – stanie się umiejętnością elitarną. Reszta osunie się w analfabetyzm ze wszystkimi tego konsekwencjami. Posługiwanie się pismem, które – jak wyobrażano to sobie w Polsce Ludowej – miało być czynnikiem demokratyzującym społeczeństwo, znów będzie pogłębiać bariery pomiędzy ludźmi. Jak w II Rzeczpospolitej albo i wcześniej.
Kapitalistom to nie przeszkadza, bo na analfabetach lepiej się zarabia, wciskając im towary i usługi, których nie potrzebują. Politykom chyba również nie, bo ludźmi, którzy nie rozumieją, łatwiej manipulować. Tego akurat historia uczy dość klarownie, ale żeby to wiedzieć, musielibyśmy o tym przeczytać.
Lektury uzupełniające
Pisemne (!) pojękiwania niszowego publicysty nic tu oczywiście nie poprawią, natomiast mogę polecać ciekawe książki i artykuły – najlepsze źródło informacji, rozwoju i rozrywki – i zamierzam to robić do samego końca.
Dziś więc – tematycznie – miłośników lektur w internecie zachęcam do zapoznania się z artykułem Czytać, pisać, uważać Anny Cieplak i Michała Krzykowskiego, opublikowanym w ubiegłym roku przez Dwutygodnik. Z kolei sympatykom książek rekomenduję esej Po piśmie Jacka Dukaja, który w tej obszernej książce wędruje w rejony niedostępne dla prostego sieciowego felietonisty. Owocnej lektury!
Ciekawy tekst? Cieszę się, bo długo nad nim pracowałem. Jeśli chcesz mi się odwdzięczyć – najlepiej zrobisz to kawą. Pamiętaj, że listy do internetu powstają nocami, gdy już napiszę wszystko, co piszę dla pieniędzy. Bez kawy mogę nie dać rady!
Listy z archiwum
Dzisiejszy tekst to dobry pretekst, by zalinkować felieton, w którym przypominam o książkach – że są pożyteczne i warto je czytać.
Do zobaczenia i do przeczytania
23 listopada (sobota) wieczorem na Łódzkich Targach Książki razem z red. Piotrem Kasińskim będziemy opowiadać o planach wydawniczych Centrum Komiksu i Narracji Interaktywnej. Co można traktować jako drobne postscriptum do powyższych wywodów. Wstęp wolny.
27 listopada (środa) o godz. 14:00 w ramach festiwalu Bomba Megabitowa (EC1 Łódź) spróbuję wydobyć z Rafała Szrajbera, autora wystawy PHOTOmodeBOOK, odpowiedź na pytanie Czy wirtualne podróże kształcą. Szczegółowa agenda na stronie wydarzenia.
Serwis Eurogamer.pl opublikował mój felieton przebiegle zatytułowany Czy polskie gry powinny być bardziej polskie?, co z kolei polecam sympatykom publicystyki growej.
A następny list do internetu wyślę za tydzień. Jeśli nie chcesz go przegapić, skorzystaj z aplikacji Substacka, kanału RSS lub – jeszcze lepiej – zasubskrybuj newsletter e-mailowo za pomocą przycisku poniżej. To jest za darmo i zawsze możesz zrezygnować.
Serdecznie pozdrawiam i życzę udanego weekendu (najlepiej z książką lub gazetą w dłoni) -
Bartłomiej Kluska
Wstęp do tej notatki wysłał mnie na poszukiwania odnośnie analfabetyzmu ponieważ pomimo że moi pradziadkowie byli chłopami albo drobnymi rzemieslnikami, z przekazu rodzinnego wynika że w wiekszości bardzo cenili edukację i zachecali swoje dzieci (moich dziadków i ich rodzeństwo) do czytania. Okazuje sie, ze bardzo duzo zależało od regionu, np. zaboru (w rosyjskim bylo znacząco wiecej analfabetow - nawet i 10x - niz w pruskim). Poza tym bywało, ze ktos nie umial pisac, ale potrafil jako tako czytac. W 2 RP trochę się zaczelo wyrównywać między regionami i poprawiac przez akcje rządu typu obowiązkowa podstawówka (choć nie było wyjątkowe to, ze rodzice zabierali dzieci do pracy w polu itp - a potem placili kary albo stawali przed sądem prosząc o anulowanie mandatu ze wzgledu na biede). Komplikacja byl tez fakt, że w jednym miejscu mogli mieszkac ludzie mówiący kilkoma różnymi językami (typu polski, ukrainski i bialoruski na wschodzie) i niekoniecznie umieli czytac akurat po polsku.
W kazdym razie, konczac te dygresje - chlopi sprzed PRL nie byli jednolita ciemna masa i z domu chlopskiego tez mozna bylo wynieść zapał do czytania (wliczając w to gazety i czasopisma), pomimo problemow z dostępem. W PRL czytanie mialo wzglednie małą konkurencje jako rozrywka jesli ktos chcial zostac w domu. Ksiazki i gazety byly dosc tanie i dostepne, zwlaszcza z biblioteki, w radio nadawano powiesci w odcinkach co tez popularyzowalo niektore pozycje, z kolei tv - powszechniejsza dopiero od lat 70 - nie nadawala non stop a i hitow tez nie bylo az tyle. Wspolczesne smartfonowe filmiki wygrywaja nie tylko ze wszystkimi tymi rzeczami, ale też z wychodzeniem z domu (do kina czy znajomych) i to jest ciekawa rzecz.
Swoja drogą, uzywamy statystyk czytelnictwa jako proxy do innych miar jak zdolnosc dluzszego skupienia uwagi czy krytycznego myslenia, ale patrząc na to co ludzie czytaja i jak ewoluuja inne media np. seriale i programy w streamingu, gry itp. moze pora wymyslic zupelnie nowy sposob szybkiej oceny tych rzeczy. Sam spadek czytelnictwa niekoniecznie jest zlym znakiem, jesli jest zbalansowany gdzie indziej.
Zazwyczaj jak jeżdżę metrem robię sobie takie ćwiczenie - ile osób w przedziale trzyma w ręku książkę, a ile smartfona. Za każdym razem, mimo wiedzy i świadomości o popularności urządzeń, przejmuje mnie ten widok, może i niepokoi. Jak wiele osób stale odcina się od rzeczywistości i zanurza we własnym świecie (czy to social mediów, czy szerzej - internetu), patrząc na ekran telefonu.
Sam tak często robię, a ucieczka od tego stylu nie jest łatwa. Poziom czytelnictwa jest więc pewnie jednym z elementów zmian naszych zachowań związanych z rozwojem technologii. Sęk w tym, że zdaje się, że sposób konsumpcji niekoniecznie jest kwestią wyboru - biorąc pod uwagę skalę masową - a raczej zdaje się być kształtowany właśnie przez technologię, z której korzystamy.