1. Na przełomie stuleci polska społeczność tej usługi była jedną najbardziej aktywnych w skali świata. W hierarchii pl.*. wysyłano codziennie prawie 20 tys. postów, a liczba użytkowników stale rosła, choć przecież początkujących mógł od tego grona odstraszać porządek narzucany i bezwzględnie przestrzegany przez moderatorów.
Miało to oczywiście dobre strony. Obowiązywał np. zakaz wysyłania plików innych niż tekstowe (bez stałego łącza pobieranie binarnych śmieci kosztowało), niemile widziano crossposting (czyli przekazywanie tej samej wiadomości na kilka grup) oraz tępiono reklamy i wszelkie formy spamu (poza odpowiednimi hierarchiami, np. pl.ogłoszenia.*). Niekiedy zamiłowanie do porządku szło jednak zbyt daleko. Usenetowym nowicjuszom zalecano przecież, by przez pierwsze tygodnie uczestnictwa w danej grupie ograniczali się tylko do czytania postów (tzw. lurkowania) w celu poznania zwyczajów panujących w tej części internetu.
Kto się zniechęcał do drylu, odbijał np. w kierunku anarchistycznego z ducha IRC-a, ale stosujący się do reguł dyskutanci otrzymywali w zamian dostęp do tysięcy grup tematycznych (w tym kilkuset polskojęzycznych), z których wiadomości przechowywane na serwerach można było – jak e-maile – pobrać na swój komputer (np. za pomocą programu Outlook Express), a następnie przygotować i wysłać odpowiedzi.
Na grupach wymieniano się wiedzą i doświadczeniami, ale też poglądami i opiniami na każdy możliwy temat – od anime (pl.rec.anime) po zwierzęta (pl.rec.zwierzaki), przy czym możliwe było tworzenie grup bardziej szczegółowych (np. pl.rec.zwierzaki.koty). Oczywiście o zasadności założeniu kolejnej grupy społeczność polskiego Usenetu dyskutowała – a jakże – na grupie pl.news.nowe-grupy, w praktyce zaś decyzję podejmował Tomasz Surmacz, twórca hierarchii pl.*. Na szczęście jeśli inicjatywa taka nie znalazła poparcia, odrzuceni dyskutanci wciąż mogli założyć kółko korespondencyjne w innej hierarchii, np. alt.* (tam trafiły choćby wywrotowe grupy alt.pl.uzywki czy alt.pl.gry.pirackie).
Usenet był świadkiem wielu zażartych dyskusji – i to nie tylko na grupach tak oczywistych jak pl.soc.polityka (wiadomo) czy pl.comp.os.advocacy (gdzie kłócili się miłośnicy różnych systemów operacyjnych), ale także choćby pl.hum.poezja czy pl.rec.fantastyka.sf-f, gdzie o pryncypia (a czasem i o kompletne drobiazgi) spierali się zarówno literaci, jak i fani. Szczególnie zawzięte i długotrwałe debaty doczekały się określenia flame wars, a aby utrzymać rozdyskutowaną społeczność w ryzach, utworzono także specjalną grupę do piętnowania i potępiania spraw wszelakich – pl.pregierz. To była brutalna rzeczywistość i nikt nie cackał się ze słabymi: powodem do ostracyzmu na Usenecie mogło być choćby użycie polskich znaków diakrytycznych zakodowanych w niewłaściwym standardzie lub korzystanie z narzędzi powszechnie nielubianego Microsoftu (zwłaszcza zaś Outlook Express).
2. Usenet był świetny i działał, ale do czasu. Gdy zadawałem pytanie, otrzymywałem odpowiedzi, zazwyczaj od ludzi, którzy znali się na danym zagadnieniu (a jeśli się nie znali, szybko wyjaśniali to inni użytkownicy). Gdy dzieliłem się opinią, np. o obejrzanym filmie czy grze, którą przeszedłem, inni internauci, którzy też grali i chodzili do kina, odpowiadali, często przy okazji podrzucając tytuły podobnych filmów i gier.
Bardzo za tym tęsknię, z czasem bowiem wielu usenetowym dyskutantom zaczął przyświecać zupełnie inny cel – przegadanie oponenta, wypunktowanie błędów w jego myśleniu, sprytne użycie erystycznej sztuczki i wyśmianie, a najlepiej nawet skompromitowanie rozmówcy.
Dziś powiedzielibyśmy “zaoranie”, wtedy jednak tego słowa jeszcze nie używano w takim kontekście. Ale i bez niego wygrywał nie ten, kto miał rację, lecz ten, kto był sprawniejszy w słownej szermierce.
Orientuję się teraz, że napisałem “wygrana”, myśląc o usenetowej dyskusji, automatycznie zakładając, że rozmowa na tym forum powinna być pojedynkiem, w którym ktoś zwycięży, a ktoś przegra. To też niestety dziedzictwo Usenetu.
3. Oczywiście pamiętajmy, że Usenet był również wylęgarnią trolli (i to z Usenetu wywodzi się samo określenie, pochodzące od angielskiego trolling, czyli łowienia ryb na haczyk, który “połykał” internauta, angażując się w niepotrzebny spór). Troll – czerpiąc ze swoich zachowań dziwną satysfakcję – najpierw prowokował kłótnię w grupie (np. publikując nieprawdziwą lub kontrowersyjną opinię), później zaś podsycał coraz bardziej zawziętą i absurdalną wymianę postów, by w efekcie ośmieszyć innych dyskutantów.
Co jeszcze dziwniejsze, szczególnie zaangażowane w życie Usenetu trolle – zamiast wydawać odgłos PLONK! po wrzuceniu do killfile’a – doczekały się społeczności fanów, uparcie tropiących ich inne sieciowe aktywności, prowadzących śledztwa w celu ustalenia prawdziwej tożsamości ukrytych pod pseudonimem postaci czy zbierających co ciekawsze wypowiedzi. Mnie by szkoda było czasu, ale znaleźli się ludzie, którzy odkryli, kto posługuje się pseudonimem Expert (bodaj największa antygwiazda polskiego Usenetu), i zredagowali księgę cytatów ze szczególnie złośliwymi czy głupimi postami ww. użytkownika. Nie wiem, kogo bardziej nie rozumiem – ich czy trolla?
4. Usenet, choć nadal działa, dziś już oczywiście #nikogo, może poza garstką emerytów wciąż okazjonalnie piszących na Pręgierzu. Dla kolejnych pokoleń internautów bardziej przyjazną formą prowadzenia dyskusji okazały się fora i social media.
Trochę mi szkoda, że to się skończyło, ale gdy zaglądam na Facebooka czy Twittera i czytam tamtejszych specjalistów od orania, trollowania i ciętych jednozdaniowych ripost oraz widzę, jak ich słownymi przepychankami ekscytuje się grono fanów, czuję, że nad całym tym internetowy bagnem unosi się duch Usenetu.
Spędziłem tam wiele lat i mam sentyment, ale prawdę mówiąc, wolałbym, żeby to dziedzictwo było bardziej chlubne.
W poprzednich odcinkach cyklu:
Jeśli spodobał Ci się ten tekst i chciałbyś, żeby w tym miejscu pojawiły się następne, do dalszej pracy zachęcisz mnie kawą. Pamiętaj, że listy do internetu powstają nocami, gdy już napiszę wszystko, co piszę dla pieniędzy. Bez kawy mogę nie dać rady!
Wszystkim mecenasom z serca dziękuję za wsparcie.
Tych czytelników, których nie stać na finansowy datek, proszę natomiast o popularyzację listów do internetu w social mediach oraz subskrypcje newslettera.
Rzecz tak oczywista, że może nie chciało Ci się o niej nawet wspominać: Wielka archiwistyczna przewaga Usenetu nad dzisiejszymi social mediami polega na tym, że wiadomości z grup dyskusyjnych są w otwartym formacie i można będzie je przeglądać i za dwa pokolenia i uczyć się z nich historii internetu i kultury. Zasoby fejsbukowe i twitterowe trafi zaś szlag; ba, już teraz przeszukiwanie starszych postów i komentarzy to interfejsowa męczarnia.
Swoją drogą, czytałem, że Usenet przeżywa właśnie mały renesans, ale nie miałem okazji tego zweryfikować. Moim zdaniem doskonałym połączeniem zalet grup dyskusyjnych i social mediów były fora... no ale zły pieniądz wypiera gorszy.
Słyszę Usenet - myślę Forté Agent. Mam do tego programu taki sam sentyment jak do klienta e-mail o nazwie TheBat! (używam do dziś). A co do samego Usenetu warto też wspomnieć, że z czasem pojawiły się grupy, na których można było dzielić się plikami. I na ogół nie były to legalne rzeczy.