1. To były szalone czasy, gdy woleliśmy mieć swój polski internet, zamiast uczestniczyć w globalnej wiosce. Nie chcieliśmy używać komunikatora ICQ, ale gdy w 2000 roku pojawił się jego polski klon – Gadu-Gadu – nagle mieli go wszyscy.
A trzeba przy tym zauważyć, że twórca Gadu-Gadu, Łukasz Foltyn, trafił w dobry moment dziejowy, bo odchodził wówczas do lamusa internet liczony w impulsach telefonicznych (0202122), który wcześniej wysokością rachunku dla Telekomunikacji Polskiej skutecznie hamował naszą wolę siedzenia na czatach czy IRC-u. Ale gdy zyskaliśmy stały dostęp do internetu, np. Neostradę, od razu staliśmy się bardziej gadatliwi online.
A Gadu-Gadu było proste w obsłudze, pozbawione większych wymagań sprzętowych i darmowe (kosztem niezbyt inwazyjnie wyświetlanych reklam), więc liczba użytkowników rosła błyskawicznie. Każdy miał swój numer i podawał go znajomym internautom tak jak wcześniej podawało się numer telefonu.
Aplikacja rozwijała się, reagując na potrzeby tak starszych, jak i młodszych: dodawanie załączników, wysyłanie SMS-ów, emotikony, rozmowy głosowe, wreszcie statusy, które pozwalały przekazać całej skrzynce kontaktowej, w jakim jesteśmy aktualnie nastroju… Wszystko pięknie rozwijało się i rosło, zwłaszcza że wielu z nas pisanie wiadomości przez internet pozwalało zaoszczędzić na wciąż bardzo drogich komórkach. W 2007 roku Gadu-Gadu weszło na giełdę i zostało wykupione przez międzynarodowy koncern, rok później przez komunikator można było skontaktować się z Międzynarodową Stacją Kosmiczną, a – jak podają oficjalne źródła – po dekadzie na rynku aplikacja przekroczyła liczbę 6 mln użytkowników. W końcu jednak rosnąć przestało, a potem spadło.
Być może zawinił fakt, że twórcy aplikacji gdzieś po drodze zgubili jej główną ideę i atut, tj. bycie szybkim i prostym komunikatorem. Gadu-Gadu zaczęło obrastać całą masą dodatków – radiem internetowym, mikroblogami Blip, portalem społecznościowym Moja Generacja… – podczas gdy ludzie chcieli po prostu poczatować ze znajomymi.
Być może kolejne wersje aplikacji – coraz cięższe, przeładowane zbędnymi funkcjami (za czym szedł niewygodny interfejs), bombardujące użytkowników reklamami (vide GG10) – skłoniły użytkowników do poszukania alternatyw (a multikomunikatory takie jak Tlen, AQQ czy Miranda potrafiły przecież kontaktować się także z Gadu-Gadu).
Być może wreszcie popełniono tylko jeden prosty błąd, przegapiając nadejście smartfonowej rewolucji i poświęcając zbyt mało uwagi mobilnej wersji aplikacji.
Być może natomiast wszystkie powyższe nie miały znaczenia, bowiem Polacy w drugiej dekadzie XXI wieku poczuli się obywatelami globalnej wioski i zamiast po rodzime zamienniki sięgnęli po rozwiązania światowe. Po co nam Blip, skoro jest Twitter, po co Nasza Klasa, jeśli mamy Facebooka. Po co Gadu-Gadu, jeśli jest Messenger.
Jakkolwiek było, komunikator istnieje nadal – pod nazwą GG.pl – ale chyba już #nikogo i nie przypuszczam, by sytuacja miała się zmienić na korzyść bohatera naszego tekstu.
2. Co do mnie – nie pamiętam, kiedy zainstalowałem Gadu-Gadu, ale prawdopodobnie zaraz po uruchomieniu serwisu, bo miałem numer sto dwadzieścia tysięcy z groszami. Używałem tej aplikacji codziennie przez co najmniej dziesięć lat i nigdy się nie polubiliśmy.
Mimo ustawionego domyślnie statusu „nie przeszkadzać” (ikonka słoneczka z zakazem wjazdu), zawsze trafił się, ktoś, kto akurat miał pilną sprawę i odrywał mnie od tego, co właśnie robiłem. A odinstalować aplikacji nie mogłem, ponieważ z powodów, których nie rozumiałem i nie rozumiem po dziś dzień, wielu dorosłych i poważnych ludzi uznało, że instant messaging to idealny kanał komunikacji do załatwiania dorosłych i poważnych spraw.
Z których – jak na mój gust – zdecydowana większość nie wymagała mojej natychmiastowej reakcji, a więc powinno się załatwić ją w cywilizowany sposób, tj. e-mailem.
Nie cierpiałem Gadu-Gadu, ale bardzo za nim tęsknię.
Wszak od tamtych lat liczba osób, które preferują komunikatory, zdecydowanie wzrosła, a że ludzie mają różne gusty w tym zakresie, wzrosła też liczba samych komunikatorów. I nie da się – jak w epoce Mirandy – scalić wszystkich tych protokołów w jednej aplikacji. Dzisiaj więc, zamiast jednego Gadu-Gadu próbuje przeszkadzać mi co najmniej dziesięć aplikacji, których szczerze nienawidzę.
I można by naturalnie uznać, że to tylko moje nieprzystosowanie do współczesnego internetu, ale są badania, że problem jest dość powszechny – odrywani od swoich zajęć powiadomieniami z komunikatorów, tracimy zdolność koncentracji i produktywność, a do tego jak od narkotyku uzależniamy się od sygnału nowej wiadomości.
Odpowiedzialność za to ponoszą oczywiście chciwi twórcy złych aplikacji, ale i sami użytkownicy nie są bez winy. Przez IM chcą załatwiać sprawy, które tego nie wymagają (i jako takie powinny stać się e-mailem albo taskiem np. w Asanie czy Trello). Albo – dla tych będzie specjalne miejsce w piekle – mając pytanie tylko do @Janek, zamiast w prywatnej wiadomości do Janka piszą o tym do wszystkich na kanale ogólnym.
Ze zjawiskami tymi naturalnie można poradzić sobie bardzo łatwo: usunąć komunikatory z telefonu, zostawiając je tylko na komputerze; rozdzielić kanały służbowe od prywatnych i te pierwsze bezwzględnie blokować w godzinach i dniach pozazawodowych; najważniejsze – bezwarunkowo wyłączyć powiadomienia. Wzmiankowane rozwiązania są dość oczywiste, ale wystarczy rozejrzeć się po otoczeniu, by zobaczyć, jak mało osób je stosuje.
Ja tak, więc w sprawach pilnych proszę kontaktować się ze mną SMS-em, a w tych normalnych (których jest zdecydowanie więcej) – pocztą elektroniczną. Niemniej, jakkolwiek bardzo się staram stawiać zapory uciążliwym dystrakcjom, zawsze ktoś się przebije Teamsem, Slackiem czy WhatsAppem. Wtedy jestem bardzo zły.
Dlatego po namyśle – czasy Gadu-Gadu, które dwie dekady temu postrzegałem jako znak upadku i degrengoladę internetu, nie były jednak takie złe.
W poprzednich odcinkach cyklu „internet mojego życia” ukazały się:
Jeśli spodobał Ci się ten tekst i chciałbyś, żeby w tym miejscu pojawiły się następne, do dalszej pracy zachęcisz mnie kawą. Pamiętaj, że listy do internetu powstają nocami, gdy już napiszę wszystko, co piszę dla pieniędzy. Bez kawy mogę nie dać rady!
Wszystkim mecenasom z serca dziękuję za wsparcie.
Tych czytelników, których nie stać na finansowy datek, proszę natomiast o popularyzację listów do internetu w social mediach oraz subskrypcje newslettera.
Ja zaczynałem od ICQ, które bardzo mi się podobało wizualnie i funkcjonalnie (do czasu). Na GG też miałem numer w okolicach 117 tys. Pamiętam, że jak apka zaczęła puchnąć od reklam to pojawiły się adblockery, które je blokowały. A statusy na gg to było coś. Często ustawiałem jakieś cytaty z utworów muzycznych. Później długo używałem Mirandy do integracji ICQ i GG. Ile się nagrzebałem w ustawieniach, żeby ją dostosować do własnych upodobań 😅 Aż w końcu ludzie zaczęli się przerzucać na messengera i nikt już nie pisał na gg. Ale archiwum rozmów GG nie wiedzieć po co trzymam do dzisiaj ☺️
Mialem 5 cyfrowy numer GG - 50903 (jak widać pamiętam do dziś). Pamiętam też czasy SMS Express :)
A numer ICQ mialem 6 albo 7 cyfrowy cyfrowy, czyli tez bardzo niski.
A co do współczesnych komunikatorów, to jestem zadowolony że udało mi się zminmalizować do dwóch - Messenger i Telegram. Jak ktoś chce się ze mną skomunikować to ma te dwie opcje (oraz oczywiście email i sms).