Ćwierć wieku temu homepage to była poważna sprawa – internetowa wizytówka uczelni, zakładu pracy, a nawet całego państwa. Ale i taki skromny Bartek jak ja mógł mieć swój. Skorzystałem z tej okazji.
W 1997 roku liczba Polaków, którzy mniej lub bardziej okazjonalnie cieszyli się z dostępu do internetu – w pracy, na uczelni lub w domu za pośrednictwem numeru Telekomunikacji 0202122 – przekroczyła milion. Wielu z nas, zamiast poprzestawać na biernym konsumowaniu zasobów, chciało dać sieci coś od siebie: zaprezentować światu własną osobę, twórczość i zainteresowania. Zakładaliśmy stronę domową.
Realizacja tego celu wymagała przede wszystkim znajomości języka HTML (często osiąganej poprzez podglądanie kodu źródłowego innych witryn), a także zdobycia przestrzeni na serwerze. Ta ostatnia kosztowała krocie, chyba że właściciel strony zdecydował się skorzystać z gościny serwisów takich jak np. GeoCities czy Tripod, które oferowały własny internetowy kącik w cenie banera reklamowego.
W latach 1997-1998 podobną usługę zaproponowały także firmy krajowe: Polbox, Onet i KKI. Największą popularność zyskał serwis pełniącego wówczas głównie funkcję katalogu stron internetowych Onetu, początkowo nazwany Friko, a w 1999 roku przemianowany na Republikę WWW. Tu każdy chętny mógł bezpłatnie otrzymać 2 MB przestrzeni dyskowej (a w 2000 roku już nawet trzy razy tyle!) oraz własny adres w formacie nazwastrony.republika.pl. Był także kurs HTML oraz gotowe szablony witryn dla nowicjuszy. Przede wszystkim jednak mieszkańcy wirtualnej Republiki zyskiwali poczucie udziału w elitarnej grupy „webmasterów”.
Każdy gospodarz witryny starał się bowiem, by jego homepage był jak najbardziej atrakcyjny: cieszył oczy zwiedzających wzorzystymi tłami, pływającymi po ekranie napisami oraz animowanymi gifami, umilał wizytę grającą w tle muzyczką midi, a także oferował „księgę gości”, w której surfujący po sieci internauta mógł uwiecznić swój pobyt. Nagrodą dla webmastera były natomiast zwiększające się wskazania licznika odwiedzin, jednoznacznie dowodzące, jak popularna jest strona domową, którą zarządza (choć trzeba zauważyć, że część webmasterów oszukiwała, powiększając liczbę gości własnymi wizytami). Charakterystycznymi elementami takich witryn były również linki do zaprzyjaźnionych stron oraz webringi zrzeszające strony o podobnej tematyce, co budowało „republikańską” społeczność.
Ja założyłem swój homepaga jeszcze na Friko – HTML pisałem najpierw w Notatniku Windows, później w edytorze Pajączek, a ponieważ dostęp do internetu miałem raz w tygodniu, elementy graficzne pożyczałem ze stron, których kopie na płytach CD umieszczał magazyn „//WWW”. Największym problemem okazała się jednak… zawartość witryny. Gdy już bowiem poskładałem wszystko w hipertekstową całość, nie mogłem nawet przed sobą ukryć, że na moim homepage’u nie ma absolutnie nic ciekawego.
No cóż. Nie każdy nastolatek wiedzie życie pełne przygód i niebanalnych zainteresowań. Ja na pewno nie wiodłem, aczkolwiek dość szybko doszedłem do wniosku, że skoro już internet dał mi tak piękną trybunę do autoprezentacji i potencjalnie nieskończenie dużą publiczność, żal byłoby z tego nie skorzystać. Zacząłem pisać i zakładać jakieś efemeryczne HTML-owe ziny, które wypełniałem relacjami z koncertów, opowiadaniami i recenzjami ulubionych gier, a potem… Potem już poszło i to tak bardzo, że wykupiłem profesjonalny hosting oraz domenę. Nawyk pokazywania światu tego, co napisałem, pozostał mi na stałe.
Gdyby więc nie homepage na Republice, pewnie nie byłbym tu, gdzie jestem teraz.
W pierwszej dekadzie XXI wieku w serwisie Onetu istniało kilkaset tysięcy kont. Oczywiście z czasem internauci pragnący prezentować siebie, swoje pasje i dokonania zyskali lepsze narzędzia promocyjne niż strona domowa. Koniec ich epoki zwiastowało zamknięcie potentata w tej dziedzinie – serwisu GeoCities – które nastąpiło w roku 2009. Republikę Onet zlikwidował dziewięć lat później.
W poprzednim odcinku: Poczta na Polboksie.
Miło się czytało? Kup kawę autorowi.
Ciekawy link: WEB96 | blog o dawnym internecie.
Magazyn „//WWW” to było coś. Internet na płytach CD! Dzięki niemu poznałem też świetnego klienta poczty email - TheBat!, którego używam do dzisiaj, komunikator ICQ, a także Teleport, którym - obserwując z niepokojem biegnący czas i narastający wraz z nim rachunek za impulsy telefoniczne, pobierałem całe strony www, by potem na spokojnie, offline je sobie przeglądać. Lubiłem też same pismo za żartobliwe felietony admina o "użyszkodnikach", rozważania futurologiczne i relacje nieżyjącego już Krzysztofa Leskiego z frontu walk o powszechniejszy, lepszy i tańszy dostęp do internetu w naszym kraju. A swój homepage, na którym prawie niczego nie było, założyłem na KKI. To były czasy 😉
Tak jak czasy młodego kapitalizmu w naszym kraju, także początki internetu były nie lada poligonem doświadczalnym, tyle że dla wszelakich rozwiązań stylistycznych jak i technicznych. Im bardziej kolorowo, im więcej ruchomych widgetów na stronie, tym autor mocniej puszył się przez znajomymi pokazując swoje dzieło "wiszące" w sieci. Mnie fenomen pokazywania swojej twórczości także nie ominął. Moja ówczesna pasja do gier przygodowych przerodziła się w stronę "Gry przygodowe" hostowane przed nieodżałowane www.do.pl. W pewnym momencie rozrośliśmy się tak, że notki o nas ukazywały się w Komputer Świat Gry czy CD Action. Pojawiały się nawet oferty reklamowe, ale zawsze stałem na straży "czystości" naszej strony i takie propozycje były grzecznie odrzucane. Porównując estetykę stron, o których wspominasz do dzisiejszych standardów, to niesamowite jaką drogę przebył standard WWW przez te ~30 lat.
Ps. "Ja założyłem swój homepaga" - wydaje mi się masz literówkę w tekście ;-)