Moja fascynacja notesami zaczęła się wiele lat temu od tego, że chciałem być jak Bruce Chatwin, który rzucił nielubianą pracę, wysyłając pracodawcy telegram: “Wyjechałem do Patagonii”. Więcej: faktycznie wyjechał, a potem jeszcze napisał z tej wyprawy świetną książkę W Patagonii. Czy tak było naprawdę – trudno powiedzieć. Chatwin często konfabulował, za to na pewno notatki do książki sporządzał w kieszonkowych notesikach.
Wprawdzie ja nigdy nie byłem w Patagonii i nawet z rzucaniem niechcianej pracy miewam problem, ale też używam notesików.
Oczywiście nie tylko, bo piszę bardzo dużo i na pewno nie pomieściłbym się w kieszonkowym formacie. Dlatego, odkąd ponad trzydzieści lat temu kupiliśmy z tatą pierwszego peceta, najważniejsze rzeczy zapisuję na komputerze (w miarę możliwości – w plikach tekstowych). A od momentu, gdy na giełdzie komputerowej zobaczyłem palmtop Atari Portfolio, zawsze staram się nosić przy sobie jakiegoś netbooka albo PDA, w ostateczności smartfon (ale jednak czuję się pewniej, gdy to urządzenie oferuje fizyczną klawiaturę). Mam też swoje ulubione aplikacje do notowania, system zarządzania plikami itd. Ale kieszonkowe notesiki mam również. I – szczerze mówiąc – ze wszystkich dostępnych mi opcji są najgorsze.
1. Nie da się ich w wygodny sposób przeszukiwać. Kilkanaście lat temu całą kwerendę do książki Automaty liczą. Komputery PRL zapisałem w takich właśnie moleskinach i po dziś dzień, gdy szukam jakiegoś nagle potrzebnego mi artykułu z “Maszyn Matematycznych” albo “Informatyki”, muszę przeglądać kilka pożółkłych zeszycików (co wtedy mówię, to zostawię dla siebie).
2. Nie ma opcji edycji czy dodawania treści – jeśli chcę coś dopisać do wcześniejszego tematu, to robię to w pierwszym wolnym miejscu, a sprawę odwołań i nawigacji, które w cyfrowych systemach załatwia proste hiperłącze, muszę ogarniać przypisami-protezami typu “cd. w notesie nr 7, s. 40”. Bez sensu.
3. Zwłaszcza gdy notes nr 7 leży w domowym archiwum, a ja akurat muszę do niego zajrzeć w terenie. Brak synchronizacji danych to jednak lipa.
4. Brak kopii bezpieczeństwa to lipa jeszcze większa. Kiedyś jeden notes w niewyjaśnionych okolicznościach po prostu zgubiłem i kilka miesięcy notatek przepadło na zawsze.
5. Jeśli ktoś go znalazł, może zobaczyć wszystko, bo oczywiście – w przeciwieństwie do narzędzi cyfrowych – notatniki analogowe nie mają żadnych zabezpieczeń przed niepowołanym dostępem.
6. Tzn. mój ma, bo ja ręcznie piszę tak, że sam tego nie mogę odczytać, ale to też trudno uznać za zaletę. Nie zliczę, ile myśli, które w chwili ich entuzjastycznego notowania uznawałem za ważne i warte zachowania, przybrało formę szlaczków, fal i linii przerywanych, dziś nie do odszyfrowania.
Krótko mówiąc: cyfrowe = lepsze i pewnie nawet Bruce Chatwin, gdyby dożył, zamiast kreślić coś w moleskinach, miałby na smartfonie jakiegoś Evernote’a.
A jednak, co ciekawe, analogowe notesiki – mimo swych licznych mankamentów – wciąż mają grono wiernych użytkowników. I to nie tylko w grupie cyfrowo wykluczonych emerytów, ale i wśród młodzieży. Przemysł piśmienniczy, wyczuwając koniunkturę, przeżywa nawet pewien renesans, kusząc eleganckimi oprawami, okładkami projektowanymi przez topowych grafików, papierem w kropki, dodatkami takimi jak zakładki czy kieszonki na luźne karteczki, szlufkami na długopis itp. atrakcjami.
Sam do pewnego stopnia ulegam tym marketingowym podstępom. Na szczęście nie do tego stopnia, by wydawać kilkaset złotych na kawałek skóry owinięty gumką-recepturką, który jest dziś, zdaje się, bazą do najbardziej trendy notatnika, ale też zdarzało mi się sprowadzać notes z Japonii czy USA. A i przecież – jak sobie właśnie uświadomiłem – wyborowi analogowego zeszyciku poświęciłem więcej czasu niż wyborowi telefonu, co też zapewne jakoś świadczy o moich priorytetach.
Dlaczego więc warto?
1. Bo – są na to badania! – pisząc ręcznie, zapamiętuje się lepiej niż pisząc na klawiaturze, i lepiej rozumie to, o czym się pisze.
2. Bo notes nie ma powiadomień, aplikacji i mediów społecznościowych, które dość skutecznie potrafią odciągnąć uwagę od pisania. Za to ma dużo pustych kartek do zapełnienia i pozwala się skupić na tym właśnie zadaniu.
3. Bo notes nie czyta tego, co piszę, i nie próbuje mi niczego sprzedać.
4. I jeśli go nie zgubię, to nie muszę się martwić o to, że jakiś zmyślny hacker czy nieuczciwa korporacja wykradną z niego moje dane. I że ktoś nakarmi tymi danymi np. złodziejską sztuczną inteligencję.
5. Bo stukot mechanicznej klawiatury pod palcami jest bardzo przyjemny, ale widok pióra pozostawiającego ślad na papierze jest jeszcze przyjemniejszy.
6. A nawet brak wyszukiwarki może być zaletą, bo kartkując stare zeszyty w poszukiwaniu czegoś konkretnego, przy okazji trafiam na inne ciekawe i interesujące notatki, które – gdybym trzymał je w formie cyfrowej – pewnie przez wieczność już, zupełnie zapomniane, kurzyłyby się w zakamarkach jakiegoś Obsidiana.
Jeśli zajrzymy do internetu, natkniemy się na liczne porady, jak korzystać z notatnika, reguły bullet journal czy skomplikowane wielopiętrowe systemy organizacji swoich zapisków. Wszystkie one mogą być pomocne (a na pewno pozwolą zmarnować wiele godzin na próby skonstruowania własnej niezawodnej metody notowania). Z doświadczenia wiem jednak, że tak naprawdę wystarczą dwie zasady:
1. Miej notatnik zawsze przy sobie. I to nie na dnie plecaka, ale pod ręką. Jeśli siedzisz przy biurku – niech notatnik też tam będzie, od razu otwarty. Jeśli czytasz książkę w łóżku – niech leży obok, gotowy na przyjęcie wartego zapamiętania cytatu. W szczególności, gdy tylko się da, należy zastępować notatnikiem smartfon – zwłaszcza wieczorem, tuż przed snem, do tego drugiego lepiej nie zaglądać, ale do notatnika jak najbardziej.
2. Nie czekaj na natchnienie, bo prawdopodobnie i tak nie przyjdzie. A o ile nie kupiłeś/kupiłaś tego drogiego notesu w kawałku skórki, to prawdopodobnie nie musisz oszczędzać kartek. Nie mówię, że wszystko jest warte zapisania, ale na pewno lepiej zapisać cokolwiek, niż poświęcić ten czas na scrollowanie Facebooka.
Polecam spróbować. I tak, pierwsza wersja tego listu też powstała w papierowym notatniku.
Przydatny tekst? Możesz odwdzięczyć się kawą. Nawet najmniejsze wsparcie zwiększa szanse na to, że za tydzień w Twojej skrzynce pocztowej pojawi się kolejny list do internetu.
Dziękuję wszystkim darczyńcom, a w tym tygodniu szczególnie dziękuję za wsparcie podcastowi MKwadrat.
Już w ten weekend (12-13 kwietnia) zapraszam do Łodzi na Festiwal Gier Dawnych i Niezależnych BIT BOAT, którego jestem współorganizatorem. W niedzielę o godz. 13:00 z festiwalową publicznością porozmawiam o tym, jak zachować stare gry dla przyszłych pokoleń.
Wykaz atrakcji i szczegółowe informacje można znaleźć na stronie wydarzenia.
Mój stosunek do papierowych notesów jest przerywany. Na codzien mam swoje rytuały w pracy wokół fizycznego zeszytu (spisuje część planu dnia, bieżące notatki ze spotkań), ale większość służbowych rzeczy prowadzę w Obsidianie. Głównie po to aby ekscytować się jak mi graf puchnie.
Do książek, miałem moment gdy pisałem na papierze codziennie, ale od kilku lat jednak głównie robię to cyfrowo, raz na miesiąc przypominając sobie o notesie.
Ale zainspirowany Twoja notka wygrzebałem notatnik i proszę, różne pomysły dotyczące "Natychmiast to skasuj" z 2016 roku. Zapomniałem, że je miałem.
Na pierwszą książkę zużyłem jakieś 1,5 moleskina w zeszytowym formacie.
Kindle Scribe łączy zalety analogowego i cyfrowego notowania. Pisze się ręcznie rysikiem, a dane się zapisują do chmury, można oczywiście zmazać co sie napisało, etc. Jest tez opcja konwersji ręcznie pisanego tekstu do formatu tekstowego, ale znając życie nie działa to dla języka polskiego (testowałem i dla angielskiego działa zaskakująco dobrze).