1. Moja kariera naukowa we wczesnym liceum opierała się na magicznym pudełeczku z logo Casio na obudowie. Urządzenie wyglądało jak kalkulator, więc nauczyciele myśleli, że to kalkulator. ALE TO NIE BYŁ KALKULATOR! W środku kryła się wiedza potrzebna do napisania każdej klasówki.
Oczywiście wynalazek elektronicznego notatnika-asystenta (PDA) nie powstał z myślą o nieuczciwych uczniach, lecz przede wszystkim biznesmenach. Pomysł połączenia kalendarza, książki adresowej, notesu i zegarka z alarmem w jednym poręcznym urządzeniu zrealizowano już w latach 80. Psion Organiser kosztował tyle co ZX Spectrum, ważył ćwierć kilograma, kusił mieszczącym 16 znaków wyświetlaczem i niepokoił klawiaturką o nietypowym układzie ABCDEF (ale i tak dało się na nim upchnąć tylko 10 kB tekstu).
Inni producenci szybko podchwycili ideę PDA, ceny spadały, urządzenie stało się dostępne dla tzw. zwykłych ludzi. Kolejne modele wprowadzały nowe funkcjonalności: kluczowe okazały się przede wszystkim moduł komunikacyjny pozwalający wymieniać dane z innymi użytkownikami lub zrzucać je na komputer i przejęcie przez PDA układu przestrzeni roboczej znanego z notebooków – klawiatura QWERTY w poziomie i wyświetlacz pod klapką.
Oczywiście wprowadzanie danych i tak było mordęgą – wklepanie ściągi do mojego Casio zajmowało mi prawdopodobnie więcej czasu niż zajęłoby przyswojenie materiału na klasówkę. Problem okazał się uniwersalny, więc konstruktorzy podjęli próbę zastąpienia klawiatur ekranem dotykowym, zbliżającym całe doświadczenie do pisania w papierowym notesie. Apple Newton (rok premiery: 1993) próbował przy tym rozpoznawać nie tylko pojedyncze litery, ale całe wyrazy, „ucząc się" charakteru pisma swojego właściciela. Newton, choć potrafił wysłać faks oraz e-mail i korzystali z niego Mulder i Scully, nie zrobił kariery, podobnie zresztą jak IBM Simon (rok premiery: 1994), po raz pierwszy łączący funkcjonalność PDA z telefonem komórkowym.
Na początku XXI wieku lepiej szło innym – np. Palm przyciągał intuicyjnym systemem operacyjnym i możliwością ściągania programów od firm trzecich, a Microsoft ideą „pocket PC", dającą nadzieję na „kieszonkowe" wersje aplikacji dobrze znanych z Windows. Producenci rywalizowali na kolorowe i podświetlane ekrany, aparaty fotograficzne, odtwarzacze filmów, moduły WiFi i sprawniejszą synchronizację danych ze stacjonarnymi pecetami, a Psion (co bardzo sobie ceniłem) uparcie nie chciał zrezygnować z fizycznej klawiatury. Ostatecznie jednak wygrała idea, którą w latach 90. (wtedy jeszcze bezskutecznie) promowały Apple i IBM – połączenie PDA z dotykową obsługą i telefonem komórkowym – smartfon.
Ale myślę, że tej części historii nie trzeba tu opowiadać. Dziś żaden nauczyciel nie dałby sobie przecież wmówić, że pudełeczko z ekranem niewinnie położone na szkolnej ławce to kalkulator.
2. Sama zmiana technologiczna nie jest oczywiście niczym złym czy nadzwyczajnym – widocznie smyranie ekranu palcem okazało się dla użytkowników bardziej przyjazne niż małe fizyczne klawiaturki, a stęsknionych za „klasyką" weteranów nie ma aż tylu, by projekty typu Gemini PDA miały szansę rynkowego powodzenia.
Natomiast bardzo zły jest inny wątek tej opowieści. Dawne elektroniczne organizery działały na zasadzie analogowych kieszonkowych notesików – były rozszerzeniem pamięci, uzupełnieniem mózgu, miejscem na kalendarz i notatki (może z nieco mniej wygodnym niż w przypadku papierowego odpowiednika wprowadzaniem danych, ale za to sprawniejszym wyszukiwaniem potrzebnych informacji). Wyciągano je z kieszeni, gdy były potrzebne.
Smartfony wprawdzie realizują podobne zadania lepiej niż PDA oraz potrafią znacznie więcej (patrz np. funkcje komunikacyjne), ale przy okazji szpiegują nas, podsłuchują, zbierają dane, próbują podstępem kraść nasz czas, uzależnić od siebie i sprzedawać nam przedmioty, których nie potrzebujemy. Psują nasze umiejętności społeczne, rujnują koncentrację i degenerują kręgosłup szyjny. Nie możemy, nie powinniśmy im ufać. Żaden Psion i żaden Palm – podobnie jak żaden Filofax i żaden Moleskine – nie byłby tak niemiły dla swojego właściciela.
Gdy w restauracji rozmawiam ze znajomym, ten po chwili sięga do kieszeni po smartfona. Nie pamiętam, by kiedyś w analogicznej sytuacji sięgał po notatnik lub PDA.
Podobało się? Chcesz, by za tydzień w Twojej skrzynce pojawił się kolejny list do internetu? Wesprzyj autora kawą! Z góry dziękuję za wszelkie wsparcie.
Za mało? Tu są wpisy archiwalne, a tutaj znajdziesz krótkie notatki, ciekawe linki i najświeższe informacje.
Listy do internetu można czytać także za pośrednictwem aplikacji Substacka oraz kanału RSS.
Najlepszym rozwiązaniem jest oczywiście subskrypcja – bezpłatna i zawsze można z niej zrezygnować.
Do przeczytania w najbliższy piątek.
No a teraz narzędzia AI, ktore zdaje sie pojda w stronę dalszego rozleniwiania sposobow myslenia, czyli krok dalej po smartfonach.
Nie ma tygodnia żebym nie wspomniał mojej N800, pre-tabletu, a może około-tabletu, małego pierdolnika działającego pod kontrolem Debiana. Można było popisać e-maile, posłuchać muzyki, podłubać własne programy. Telefony mnie nie ruszyły, telefony wpisują się w nurt technologii skrótowo podsumowywanej jako „komputer powiedział «nie»”. Są niezbędne do życia, czasem użyteczne, ale nie rozpalają w moim sercu nic.
(Patrzy na Psiona MX5 leżącego 20cm od lewej ręki)