1. Gdy ćwierć wieku temu zaczynałem pisać bloga, nie myślałem o zasięgach i promocji. Nikt nie myślał. Wrzucało się tekst do sieci i jeśli był ciekawy, ktoś go komentował. Ponieważ nie istniał jeszcze system komentarzy pod postem, robił to na swoim blogu, z linkiem do tekstu, do którego się odwoływał. Linki prowadzące do ulubionych blogów i stron były też na pasku bocznym, tzw. blogrollu. Ktoś polecał ciebie – ty polecałeś innych. I to już wszystko, co mogliśmy sobie zaoferować w ramach społeczności ludzi piszących i czytających, ale wystarczało.
Do pokazania światu, że istniejemy i że jesteśmy tu, na tym właśnie kawałku internetu, potrzebowaliśmy tylko jednego: tworzyć treści, które ktoś inny uzna za na tyle wartościowe, by je gdzieś podlinkować.
Ponieważ ludzie klikali w linki, system działał.
Później przestali klikać – o czym więcej pisałem w tym liście – więc system się wywrócił.
2. Oczywiście źródłem problemu są nie ludzie, lecz social media, których właścicielom zależy, by użytkownicy z nich nie wychodzili. Stąd np. wynalazek nieskończonego feedu podsuwanych przez algorytm treści, wpychający w uzależnieniowe ciągi smyrania kciukiem po ekranie smartfona.
Stąd także skrajnie nieetyczne zabiegi w postaci sztucznego obcinania zasięgów postów zawierających link prowadzący poza platformę.
Efektem takich działań jest oczywiście zmiana przyzwyczajeń użytkowników, dla których będącego niegdyś fundamentem korzystania z internetu surfowanie po World Wide Web – samodzielny dobór treści poprzez skoki po pajęczynie hiperłączy –pozostaje dziś doświadczeniem zapomnianym lub nieznanym.
W dalszej perspektywie wiąże się to z licznymi skutkami ubocznymi takimi jak intelektualne rozleniwienie (bo algorytm zna nasze gusta, więc podsuwa treści łatwe i lubiane, a co za tym idzie zamyka w przyjemnej banieczce) oraz podatność na manipulację (bo trudno jest nam wyjść na zewnątrz, by choćby w Wikipedii sprawdzić, czy to, co widzimy na ekranie, jest prawdą). Ale to temat na osobny list.
3. Ćwierć wieku temu liczbę internautów w Polsce szacowano na 5 mln, przy czym oczywiście większość korzystała z tego medium dorywczo lub okazjonalnie, np. przez trzyminutowe, płatne jak impuls telefoniczny połączenie z numerem dostępowym 0202122. Dziś dostęp do internetu ma każdy, kto chce, ciesząc się możliwością bycia online non stop i to nawet bez potrzeby siadania przy komputerze.
Piszę też co najmniej tak samo dobrze, jak pisałem wtedy, a nawet chciałbym wierzyć, że lepiej i mądrzej. Mimo to publikowane tu przeze mnie treści mają mniejszą liczbę odbiorców niż ówczesne nieporadne próby blogerskie.
Myślę, że problem jest nie tylko mój.
4. Napisałem ten tekst i co dalej? Promocja przez wzajemne linkowanie (np. blogroll) nie działa, bo nikt nie klika w linki. Promocja przez media społecznościowe też nie działa, bo media społecznościowe tną zasięgi postów z linkami (na wypadek gdyby ostał się jeszcze ktoś, kto chciałby w nie klikać). Poza tym nikt nie chce wychodzić poza social media – zdarza się, że jakaś postać z zasięgami poleci mój tekst na swoim Twitterze lub Facebooku, lecz więcej osób polajkuje post z taką rekomendacją, niż faktycznie z niej skorzysta!
Do powyższych dochodzi problem z niedziałającą wyszukiwarką Google’a – o czym więcej pisałem w eseju Tekst, którego nie wyguglasz – a czego pierwszą i główną ofiarą pozostają mniejsze, niezależne serwisy bez zasobów na płatną promocję. Wpisy z takich witryn pojawiają się bardzo nisko w wynikach wyszukiwania albo Google po prostu wyświetla ich najważniejsze części bezpośrednio na swojej stronie, żeby użytkownik nie musiał klikać już do źródła.
W efekcie niezależny blog, newsletter lub homapage – kiedyś będące fundamentem sieciowej twórczości – pozostają niemal całkowicie bez szans na dotarcie do nowych czytelników.
5. Oczywiście można się tym nie przejmować i po prostu pisać z nadzieją, że jednak tekst – przez przypadek lub kierowany dziwną łaską algorytmów – dotrze do jakichś czytelników, ale przy takim założeniu równie dobrym rozwiązaniem jest pisanie “do szuflady” i niepublikowanie napisanych rzeczy w ogóle. Myślę, że nie o to tu chodzi – piszę przecież po to, by ktoś to przeczytał.
Można więc pisać i poświęcać energię na próby przechytrzenia cenzorów z social mediów, np. popularne niegdyś na Facebooku umieszczanie linka w komentarzu pod postem. Problem w tym, że takie triki działają coraz rzadziej – Facebook też już dobrze zna nasze sztuczki – a poza tym następuje tu przykre zachwianie proporcji między wysiłkiem włożonym w tekst i zasobom poświęcanym na jego promocję poprzez wymyślanie potencjalnie viralowych tweetów, rolek itp.
Tak czy inaczej: dawny internet, w którym napisałe(a)ś dobry tekst, a ludzie nieśli go dalej linkami, już nie istnieje. Trzeba się zdać na algorytmy.
6. Na dziś najlepsze są te na Substacku. Wprawdzie ostatnio nieco tu marudziłem na serwis goszczący przecież i moją pisaninę, ale prawda jest taka, że obecnie najwięcej nowych czytelników dociera do mnie nie z WWW i wyszukiwarek i nie z social mediów, ale właśnie z substackowych, napędzanych przez algorytmy rekomendacji czy to w sekcji Notes czy bezpośrednio w aplikacji.
Problem nie dotyczy tylko mnie, a wiele niezależnych newsletterów czy blogów na Substacka właśnie przychodzi lub wraca – bez jego wsparcia już nie dało się dotrzeć do odbiorców.
Z jednej strony – to fajnie, że jest taki serwis i że wytworzył wokół siebie społeczność ludzi piszących i czytających, której istnienie wspiera algorytmami.
Z drugiej – gdyby Substack miał zniknąć lub się zepsuć (co prędzej czy później czeka przecież wszystkie takie platformy), będziemy sobie mogli pisać po prostu do szuflady.
Ciekawy tekst? Jeśli chcesz, by pojawiało się tu więcej takich, postaw kawę autorowi! Pamiętaj, że listy do internetu powstają nocami, gdy napiszę już wszystko, co piszę dla pieniędzy, więc bez kawy nie dam rady. Z góry dziękuję za każde wsparcie.
Pomóż potencjalnym czytelnikom zobaczyć ten newsletter. Zostaw “lajla” albo komentarz lub podziel się postem w swojej zakładce Notes.
A następny list do internetu wyślę już w najbliższy piątek.
Do przeczytania i miłego dnia ~~
Bartłomiej Kluska
Lubię czytać Twój newsletter właśnie za ten staroszkolny klimat.
Ja ciągle się zmagam i nie mogę zdecydować, czy chcę publikować na newsletterze, na który trudno trafić i mało kto się zapisuje, czy na stronie, na którą nikt nie będzie wchodził, bo nie będzie pamiętał.
Jednocześnie jako pisarz-amator widzę, że połowa pracy pisarza w dzisiejszych czasach to budowanie swojej obecności w mediach. Granica pomiędzy influencerami piszącymi o książkach, pisarzach robiących za influencerów i influencerami (także tymi stricte książkowymi) wydającymi własne książki jest bardzo płynna. W obliczu tego jak mało czasu i sił mam na samo pisanie, nie mam ochoty rozdrabniać się jeszcze i rozkminiać na którym koniu dzisiaj jedzie łaska ludzi ustawiających algorytmy*
Więc siłą rzeczy skazuje się na niszę i "rynek to zweryfikuje".
Więc rzecz jasna zapraszam na konradhildebrand.pl blablabla
*w ogóle, mam dość maniery mówienia, że "algorytm za coś odpowiada". Algorytm nie odpowiada, nie wziął się znikąd, działa na podstawie ustaleń i konkretnych decyzji ludzi, którzy chcą w swojej platformie osiągnąć określony efekt. To oni są odpowiedzialni, nie algorytm.
Dał mi do myślenia ten list. Na tyle, że napisałem własną notkę, która jest nie tyle polemiczna (totalnie rozumiem Twój punkt widzenia), co raczej przedstawia inną perspektywę.
https://plblog.danieljanus.pl/2025/02/15/przywilej-szacunku/