Bo i tak nikt już w nic nie klika.
Statystyki newslettera, choć Substack ma tu bardzo ograniczone możliwości, potwierdzają ogólną prawidłowość. Hiperłącza – na których ćwierć wieku temu zbudowano World Wide Web – przestały być potrzebne.
Głównym winowajcą są tutaj oczywiście social media, które nie lubią wypuszczać użytkowników poza swoje ekosystemy, więc bezlitośnie tną zasięgi postów z linkami. Takie ich zbójeckie prawo, natomiast o wiele gorzej, że ludzie sami nie chcą już klikać w łącza.
Zdarza się np. że ktoś z dużymi zasięgami poleci na swoich mediach wpis w moim newsletterze. To miłe, a jeszcze milsze, że post taki zbiera zazwyczaj sporo lajków od obserwujących ww. celebrytę. Mniej miłe jest jednak, że wejść na newsletter z tego posta mam znacznie mniej niż było polubień posta z odsyłaczem.
Czyli: ludziom chce się kliknąć w łapkę z kciukiem w górę, ale nie chce im się kliknąć w link, który lajkują.
Są badania, które potwierdzają, że sytuacja ta nie dotyczy tylko mojego newslettera, ale nie linkuję, bo z linkami w newsletterze sytuacja wygląda równie słabo.
Zdarza się, że polecam tutaj różne ciekawe zakątki internetu – artykuły, filmy, podcasty… I zdawałoby się, że sama koncepcja newslettera sprzyja tego typu aktywności: to nie jest kompulsywnie przeglądany feed ze zdjęciami śmiesznych kotków czy komentarzami na ważne sprawy o długości 140 znaków, ale skrzynka pocztowa – przestrzeń sprzyjająca spokojnej lekturze, gdzie można dać kciukowi odpocząć od scrollowania.
Jednak nie. W moje linki też nikt nie klika.
I mam wrażenie, że problem nie dotyczy tylko mnie.
I że trendu tego nie da się zatrzymać.
Hipertekst – rozproszone, zmieniająca się, rozgałęziające i połączone odnośnikami zasoby, z których każdy użytkownik czerpie wedle potrzeb – przestał być nam potrzebny.
Będący konsekwencją namysłu, zwieńczony kliknięciem w hiperłącze, samodzielny wybór treści, okazuje się dla nas za trudny, zbyt męczący.
Wystarczy algorytm za każdym machnięciem kciuka uczynnie podsuwający kolejne posty czy zdjęcia.
Tymczasem zmierzch linków i rezygnacja z samodzielnych wyborów (którego pochodną są też np. algorytmy proponujące nam serial na wieczór) to oddanie – co gorsza: bez walki – internetu w ręce korporacji.
Fantastyczne narzędzie do promocji i popularyzacji rzeczy ciekawych staje się bezużyteczne.
Mieliśmy tu wszystko – katalogi stron, webringi, blogrolle… – ale w pewnym momencie uznaliśmy, że tego nie potrzebujemy. Że nie ciekawi nas to, co kryje się pod kolejnym linkiem w sieci.
Że sterowana przez chciwe korporacje maszyny lepiej od nas wiedzą, co chcemy zobaczyć i przeczytać.
Jeśli nawet napisałbym w newsletterze coś istotnego, nie dowie się o tym nikt poza garstką subskrybentów (chyba że zapłacę Markowi Zuckerbergowi za promocję, wtedy owszem).
Jeśli w swoim wpisie poleciłbym inne wartościowe miejsce w sieci, też raczej nikt z tego nie skorzysta.
Będziemy żałować, że cały ten internet poszedł w taką stronę.
Jestem pewny, że klikałem we wszystko co linkowałeś kiedykolwiek Bartku, zacząłem się zastanawiać dlaczego choć mnie nie widać w statystykach. Doszedłem do tego, że jestem niewidoczny bo używam Firefox + uBlock. Może nie jest aż tak źle jeśli weźmiesz poprawkę na tego typu użytkowników?
Czytając o ludziach, którym się nie chce (klikać w link), niejako poczułem się zaliczony do tej grupy co bardzo mi się nie spodobało ;-) (nie raz miałem ochotę skomentować Twój wpis, ale "nie chce mi się zakładać konta" skutecznie mnie powstrzymywało).
Nie rozumiem lajkowania bez przeczytania tego co znajduje się za odsyłaczem (widocznie podoba się post a nie wpis w nim podlinkowany[?]). Ale będąc bardzo blisko czterdziestki przestaję rozumieć to co dzieje się w internecie coraz bardziej...
Stronię od social mediów ilę mogę starając się czytać portale (z kręgu moich zainteresowań), które choć trochę nawiązują do "starych czasów". Wiadomo, one też muszą się zmieniać bo inaczej nie przetrwają, ale jest tam namiastka dawnych czasów, które wspominam i do których trochę tęsknię.
Tak, mi również nie podoba się kierunek, w którym rozwinął się internet, a konkretnie social media. Wydaje się niemożliwym przebić się do mainstreamu bez całej tej otoczki marketingowej, ale większym "problemem" wydają się ludzie. A raczej ich zainteresowania. A może to kwestia trudności w dotarciu do czegoś innego niż to co podsuwają algorytmy?
Dlatego bardzo się cieszę, że trafiłem na Twój newsletter i mogłem zapoznać się z Twoją twórczością (książki)! Zdecydowanie klikam w linki w Twoich wpisach więc nie przestawaj ich dodawać :-)