1. Joanna Kuciel-Frydryszak weszła na drogę prawną, by wymusić na swoim wydawcy sprawiedliwy podział zysków z tytułu napisania książki Chłopki, która znalazła w naszym kraju ponad pół miliona nabywców.
Krok ten otworzył istotną środowiskowo debatę (na Facebooku dryfującą w kierunku inby) o zarobkach pisarzy. Oczywiście pojawiają się w tej rozmowie głosy skrajnie głupie (“przecież widziała, co podpisuje”), lecz wydaje się, że do większości dociera sedno sytuacji, które w felietonie w Dwutygodniku klarownie wyraził Maciej Jakubowiak. Pozwolę sobie zacytować:
Wydawanie książek, choć zwykle nie jest najbardziej intratnym biznesem, wielu osobom pozwala regularnie zarabiać. Z etatów albo zleceń utrzymują się redaktorki i redaktorzy, promotorki i promotorzy, projektantki okładek i składacze, specjaliści od marketingu i koordynatorki dystrybucji. Utrzymują się też właściciele wydawnictw, czasem wykonujący niektóre z wymienionych funkcji, czasem będący menedżerami, a czasem po prostu udziałowcami. Wszystkie te osoby są w stanie przeżyć cały rok, zajmując się książkami. Coś jednak sprawia, że z zajmowania się książkami utrzymać się nie mogą osoby, bez których tych książek nigdy by nie było i nikt nie miałby się czym zajmować.
Felieton Jakubowiaka wywołał gwałtowną reakcję wydawców – zwłaszcza tych mniejszych, bo więksi raczej milczą (nie dziwię się: też bym milczał) – którzy poczuli się dotknięci ostrością sądów autora. Słusznie lub nie – zostawmy to na razie na boku (sam ostatnio współpracowałem z bardzo uczciwym wydawcą, choć nie zawsze miałem tyle szczęścia). Tu zauważę tylko, że z internetowej naparzanki pisarze vs. wydawcy, która nastąpiła później, najbardziej zadowoleni mogą być… dystrybutorzy. A w realiach naszego dziwnego rynku to właśnie hurtownie, Empik czy Legimi, choć ani książek nie piszą, ani ich nie wydają, zarabiają na nich najwięcej (o czym, za paywallem, w “Gazecie Wyborczej” pisze Wojciech Szot). Póki co inba jednak pomija ten, jak sądzę: bardzo istotny, wątek.
2. Ja także chciałbym skupić się na innym, mianowicie na strategiach przetrwania pisarek i pisarzy w Polsce, zarabiających najczęściej tak, jak Dorota Kotas, autorka m.in. dobrze przyjętych Cukrów, która na Facebooku podała, że rok 2024 przyniósł jej wynagrodzenie w wysokości 20 tys. zł. Przy czym kwota ta nie pochodzi tylko z pisania (honoraria, rozliczenia sprzedaży i wypożyczeń bibliotecznych…), ale też z działań okołopisarskich: spotkań autorskich czy warsztatów. “Więcej zarabiam na Vinted, sprzedając tam swoje stare ubrania” – konkluduje pisarka, opowiadając o życiu w ubóstwie i finansowej niepewności jutra. Według raportu Jeszcze książka nie zginęła? mediana miesięcznych przychodów osób piszących w Polsce to 2500 zł brutto.
Są oczywiście rozwiązania takiego problemu: zamożni partner / partnerka / rodzice, dalsza redukcja kosztów życia (mieszkanie na squacie, freeganizm…), porzucenie pisania albo po prostu łączenie go z normalną pracą etatową.
3. Sam w ubiegłym roku zarobiłem na pisaniu niemal równo tyle co Kotas, ale przy moich zobowiązaniach finansowych zwyczajnie nie dałbym rady utrzymać się na powierzchni: opłacić rachunków, lekarzy, zajęć dziecka itp. Dlatego od poniedziałku do piątku bladym świtem normalnie chodzę do biura i przerzucam papierki, a pisać mogę dopiero wieczorami.
Oczywiście w takim trybie nie zawsze mam na to siłę, nie zawsze mam czas. Ile książek napisałbym, gdybym mógł to robić od rana? Czy nie byłyby dla mojego pisania lepsze, gdybym przy tej czynności miał świeżą, niezmęczoną całym dniem bieganiny głowę?
Mniejsza zresztą ze mną. Ja mam finansowe zabezpieczenie i dach nad głową, nie chodzę głodny, a przede wszystkim jestem drugo-, a częściej nawet trzecioligowym pisarczykiem, ale tracimy w ten sposób – jako społeczeństwo – wiele potencjalnie ważnych książek, których walczący o przetrwanie literaci po prostu nie napiszą (Jacek Dehnel w wywiadzie udzielonym serwisowi Gazeta.pl prowokacyjnie zastanawia się, jak wyglądałaby twórczość np. Franza Kafki czy Philipa Larkina, gdyby zamiast pracować urzędniczo, ci mogli po prostu zająć się literaturą). Dlaczego przez chciwość sprawiamy, że literatura polska i światowa będzie po prostu uboższa?
4. Rozwiązania tego problemu nie wymagają zresztą żadnych rewolucji i są znane od dawna (np. ustawa o jednolitej cenie książki ucięłaby wymuszanie przez dystrybutorów na wydawcach bulwersujących rabatów), ale zostawmy ten temat na inny felietonik.
Podstawowy postulat jest jednak identyczny jak w całym kapitalizmie: niech ten bogaty i silny choć trochę ustąpi temu słabemu i biednemu, dzięki którego pracy zarabia. W przypadku książek ma to przecież nie tylko etyczne, ale też pragmatyczne uzasadnienie: gdy z powodów ekonomicznych z pisania zrezygnuje ostatni pisarz, ci, którzy z jego pisania żyją, też stracą źródło zysków.
Wojciech Szot w “Gazecie Wyborczej” (też za paywallem) zauważa, że jeśli czytelnik kupuje książkę za 60 zł, do pisarza trafiają z tego 4 zł. To oczywiście uproszczenie (do tego często nadmiernie optymistyczne – w przypadku pisarzy początkujących lub o mniejszym potencjale komercyjnym te kwoty wyglądają jeszcze gorzej), ale wystarczyłoby, żeby ci silniejsi, bogatsi, zarabiający na tym rynku więcej – wydawca i zwłaszcza dystrybutor – ustąpili o kawałek.
Niech więc wydawca odstąpi ze swojej puli, powiedzmy, złotówkę, a dystrybutor 3 zł i do pisarza – podkreślmy raz jeszcze: bez którego książki by nie było w ogóle – trafi już nie 4, lecz 8 zł od egzemplarza. Wydawca to wytrzyma, dyrektor firmy dystrybucyjnej rok dłużej pojeździ i tak przecież wciąż nowym autem, a pisarz będzie mógł kupić jedzenie, opłacić czynsz i pisać z pożytkiem tak dla branży, jak i dla społeczeństwa. Zwłaszcza że nie chodzi tu o miliony i perspektywę prowadzenia działalności literackiej z hotelu na Seszelach, ale o kwoty, które dadzą sumę zbliżoną raczej do płacy minimalnej. Na to chyba was stać.
Donejty to nie jest dobre rozwiązanie finansowych problemów ludzi pióra, ale lepszego póki co nie mamy, dlatego – jeśli powyższy tekst Ci się spodobał – będę wdzięczny za postawienie wirtualnej kawy. Za każdy datek z serca dziękuję!
Lektura uzupełniająca:
Temat jest oczywiście złożony bardziej, niż pomieści to formuła internetowego felietonu. Więcej o zagadnieniu można przeczytać w linkowanych wyżej tekstach, ja zaś o trudach – nie tylko finansowej natury – pisania książek opowiadałem w setnym odcinku newslettera. Warto zapoznać się także z raportem o polskim rynku książki, zatytułowanym Jeszcze książka nie zginęła? – optymistycznie, ale ze znakiem zapytania.
A najlepszą receptą dla rynku książki jest oczywiście wzrost czytelnictwa, dlatego nigdy dość przypominania, że książki są fajne i warte uwagi.
A 12-13 kwietnia zapraszam do Łodzi na Festiwal Gier Dawnych i Niezależnych BIT BOAT, który współorganizuję. Szczegóły, informacje, bilety itp. znajdziecie na stronie wydarzenia.
Następny list do internetu wyślę, jak zwykle, już w najbliższy piątek. Jeśli nie chcesz go przegapić, skorzystaj z aplikacji Substacka, feedu RSS lub e-mailowej subskrypcji w okienku poniżej. Do przeczytania!
Od 1981 we Francji cena nowej książki jest jednolitą, niezależnie od tego, gdzie się ją kupuje. W mojej niedużej dzielnicy są trzy księgarnie, (w tym jedna specjalizująca się w komiksach) które całkiem nieźle funkcjonują (a przy tym biblioteki publiczne, świetnie wyposażone też są pełne wypożyczających).
Pisarz zarabia między 7 a 12% ceny książki. Musiałabym pogrzebać w statystykach, żeby moje obserwacje z życia wzięte jakoś odnieść do kwestii czytelnictwa, ale mam wrażenie, że nie ma tak skandalicznie niskich gaży, o jakich czytam od kilku tygodni w polskiej strefie
Od dwóch tygodni czytam te same artykuły co Ty i pewnie parę innych. W ramach konkluzji zgadzam się ze zdaniem gości z ArtRage:
Czy to będzie 5 czy 10 proc. dla autora premiuje tak naprawdę tych, którzy już na książkach dużo zarabiają. Wszyscy pozostali zmagają się z tym, że osób czytających jest po prostu za mało aby różne nisze były odpowiednio duże.
Przy małych nakładach ci co próbują pisać zawodowo są zmuszani do taśmowego klepania pulpy, bo trzy osoby kupią pięć różnych książek, zamiast sześciu, które kupią trzy. I mamy tych wszystkich autorów kryminałów czy romansów z po trzy-cztery premierami rocznie.
Jako amator - hobbysta, nie jestem w stanie zrozumieć jak da się w ten sposób pisać.