przede wszystkim warto by lokalne jak i tematyczne informatory miały odpowiednie kanały RSS
obecnie niestety w większości trzeba pamiętać, żeby regularnie przeklikać kilka-kilkanaście stron, a na FB to nawet kilka razy dziennie, bo jak przegapisz posta możesz już nigdy go nie zobaczyć...
u mnie jest tak: "szerokolokalny" serwis lata temu zabił RSS "zainstaluj pan se apkę", a "wąskolokalny" ma tendencję do publikowania info na kilka godzin przed wydarzeniem... jak dobrze pójdzie to w piątek o 17 wrzucą coś o sobotnim, ale to przy pomyślnych wiatrach
ciężko w ten sposób cokolwiek ogarnąć
chciałbym nie musieć pamiętać o tym, że mam aktywnie szukać, ale to niestety jest trudne, odkąd Opera (ta prawdziwa) nauczyła nie kochać RSS odzwyczaiłem się od tego nieprzyjemnego obowiązku
W przypadku imprez cyklicznych, mając na uwadze efektywność prowadzonych działań, szedłbym w budowanie bazy odbiorców (czyli newsletter). Jest to prostsze przy biletowanych imprezach - wszak najłatwiej kupić wejściówkę online. No i w takiej bazie ma się już zaangażowanego odbiorcę, który kupił od nas usługę. Można też budować taką bazę w oparciu o jakieś dodatki, niedostępne dla ludzi spoza newslettera. A co jak takiej bazy nie mamy? Współpraca/patronat z kimś kto taką bazę ma jeśli profil waszych działalności się zgadza.
Zgadzam się, że kręcenie i promowanie rolek, wspólpraca z influencerami itd. to spore wydatki zarówno budżetowe, jak i czasowe. A w dodatku jest to strzelanie nieprecyzyjne, dodatkowo zalewane tysiącem innych komunikatów w social mediach.
Oczywiście, żadnego wydarzenia kulturalnego nie promowałęm (wszak gry to nie sztuka;)), wymądrzam się i zgrywam speca. Ale chętnie bym się podjął wyzwania pro bono. Więc zapraszam do kontaktu jeśli potrzebujesz wsparcia.
IMO brakuje punktów węzłowych w sieci. O ile z koncertami jest stosunkowo łatwo, bo można ich szukać przez bileterie, o tyle wystawy, konferencje, dyskusje itp. nie mają takich miejsc (wszystko, jasno, w jednym miejscu). A nie mają ich, bo praktycznie nie ma opcji na nich zarabiać (wiem, bo tworzyłem lokalny portal o sztuce) i koło się zamyka.
Po przeczytaniu pierwszych dwóch punktów pomyślałem sobie, że znów się z Tobą nie zgodzę, ale dalsze punkty przekonały mnie, że chyba masz rację. Małe imprezy nie mogą i nie powinny sobie pozwalać na wydawanie zbyt dużych środków na promocję. Informacja powinna być łatwo dostępna dla kogoś kto chociaż trochę chce się o wydarzeniu czegoś dowiedzieć. Jeśli samo wydarzenie okaże się dobre to następna edycja przyciągnie więcej osób właśnie przez pocztę pantoflową.
I piszę to jako osoba, która notorycznie przegapia ciekawe imprezy :/
Problem „aktywowania” zainteresowanych ludzi jest złożony, zbyt złożony dla mnie, dlatego ja zawsze odmawiam współorganizowania rzeczy (mantra demoscenowa: „party jest chujowe, organizatorzy są chujowi” odcisnęła się mi w pamięci) ale podzielam Twój pogląd na temat wkładania zbyt wiele energii w promocję. PR-owcy wierzą że ilość jest specjalną wersją jakości samej w sobie i to pewnie działa, gdy chcesz sprzedawać browar i Twoimi odbiorcami jest trzy piąte społeczeństwa, nie wiem, czy to się tak łatwo przekłada na tematy niszowe.
Poczta pantoflowa jest wspaniała, ale boję się, że nieco te pantofle są rozczłapane. Sprzedaliśmy socjal-graf firmom, a te występujące naturalnie dopadła atrofia. Dosłownie po imprezie siedzieliśmy u nas na kawie z V0yem i on pyta mnie o starego scenowca. Mówię, czekaj, gadałem ostatnio z jego przyjacielem, może przez niego, wpisuję w muttcie zaklęcie i się śmiejemy — jego adres e-mail nadal jest z dawno martwego serwera UNIX-owego na wrocławskim uniwersytecie.
Kilka osób wyciągnęło telefony i zaczęło go szukać na fejsbuku, długo i żmudnie.
A ja sobie tak myślę: w 1996 to miałem jego adres domowy, numer telefonu (dzwoniłem z budki, na Górnej nie przyszła jeszcze taka technologia jak linie w domu) i wiedziałem z grubsza co się u niego dzieje. I tak razy wszyscy.
Co do samej imprezy: nawet nie wiem, czy rozmawialiśmy.
przede wszystkim warto by lokalne jak i tematyczne informatory miały odpowiednie kanały RSS
obecnie niestety w większości trzeba pamiętać, żeby regularnie przeklikać kilka-kilkanaście stron, a na FB to nawet kilka razy dziennie, bo jak przegapisz posta możesz już nigdy go nie zobaczyć...
u mnie jest tak: "szerokolokalny" serwis lata temu zabił RSS "zainstaluj pan se apkę", a "wąskolokalny" ma tendencję do publikowania info na kilka godzin przed wydarzeniem... jak dobrze pójdzie to w piątek o 17 wrzucą coś o sobotnim, ale to przy pomyślnych wiatrach
ciężko w ten sposób cokolwiek ogarnąć
chciałbym nie musieć pamiętać o tym, że mam aktywnie szukać, ale to niestety jest trudne, odkąd Opera (ta prawdziwa) nauczyła nie kochać RSS odzwyczaiłem się od tego nieprzyjemnego obowiązku
W przypadku imprez cyklicznych, mając na uwadze efektywność prowadzonych działań, szedłbym w budowanie bazy odbiorców (czyli newsletter). Jest to prostsze przy biletowanych imprezach - wszak najłatwiej kupić wejściówkę online. No i w takiej bazie ma się już zaangażowanego odbiorcę, który kupił od nas usługę. Można też budować taką bazę w oparciu o jakieś dodatki, niedostępne dla ludzi spoza newslettera. A co jak takiej bazy nie mamy? Współpraca/patronat z kimś kto taką bazę ma jeśli profil waszych działalności się zgadza.
Zgadzam się, że kręcenie i promowanie rolek, wspólpraca z influencerami itd. to spore wydatki zarówno budżetowe, jak i czasowe. A w dodatku jest to strzelanie nieprecyzyjne, dodatkowo zalewane tysiącem innych komunikatów w social mediach.
Oczywiście, żadnego wydarzenia kulturalnego nie promowałęm (wszak gry to nie sztuka;)), wymądrzam się i zgrywam speca. Ale chętnie bym się podjął wyzwania pro bono. Więc zapraszam do kontaktu jeśli potrzebujesz wsparcia.
IMO brakuje punktów węzłowych w sieci. O ile z koncertami jest stosunkowo łatwo, bo można ich szukać przez bileterie, o tyle wystawy, konferencje, dyskusje itp. nie mają takich miejsc (wszystko, jasno, w jednym miejscu). A nie mają ich, bo praktycznie nie ma opcji na nich zarabiać (wiem, bo tworzyłem lokalny portal o sztuce) i koło się zamyka.
Po przeczytaniu pierwszych dwóch punktów pomyślałem sobie, że znów się z Tobą nie zgodzę, ale dalsze punkty przekonały mnie, że chyba masz rację. Małe imprezy nie mogą i nie powinny sobie pozwalać na wydawanie zbyt dużych środków na promocję. Informacja powinna być łatwo dostępna dla kogoś kto chociaż trochę chce się o wydarzeniu czegoś dowiedzieć. Jeśli samo wydarzenie okaże się dobre to następna edycja przyciągnie więcej osób właśnie przez pocztę pantoflową.
I piszę to jako osoba, która notorycznie przegapia ciekawe imprezy :/
Problem „aktywowania” zainteresowanych ludzi jest złożony, zbyt złożony dla mnie, dlatego ja zawsze odmawiam współorganizowania rzeczy (mantra demoscenowa: „party jest chujowe, organizatorzy są chujowi” odcisnęła się mi w pamięci) ale podzielam Twój pogląd na temat wkładania zbyt wiele energii w promocję. PR-owcy wierzą że ilość jest specjalną wersją jakości samej w sobie i to pewnie działa, gdy chcesz sprzedawać browar i Twoimi odbiorcami jest trzy piąte społeczeństwa, nie wiem, czy to się tak łatwo przekłada na tematy niszowe.
Poczta pantoflowa jest wspaniała, ale boję się, że nieco te pantofle są rozczłapane. Sprzedaliśmy socjal-graf firmom, a te występujące naturalnie dopadła atrofia. Dosłownie po imprezie siedzieliśmy u nas na kawie z V0yem i on pyta mnie o starego scenowca. Mówię, czekaj, gadałem ostatnio z jego przyjacielem, może przez niego, wpisuję w muttcie zaklęcie i się śmiejemy — jego adres e-mail nadal jest z dawno martwego serwera UNIX-owego na wrocławskim uniwersytecie.
Kilka osób wyciągnęło telefony i zaczęło go szukać na fejsbuku, długo i żmudnie.
A ja sobie tak myślę: w 1996 to miałem jego adres domowy, numer telefonu (dzwoniłem z budki, na Górnej nie przyszła jeszcze taka technologia jak linie w domu) i wiedziałem z grubsza co się u niego dzieje. I tak razy wszyscy.
Co do samej imprezy: nawet nie wiem, czy rozmawialiśmy.
Rozmawialiśmy :)
Zapytałem Artiego i z kalkulacji wychodzi mi, że rozmawialiśmy na początku drugiego dnia.
W rzeczy samej. Chwaliłem Waszą muzealną księgę gości, o której czytałem na blogu, a którą być może kiedyś zobaczę na żywo :)
Tego się obawiałem, ja nigdy nie patrzę na badże bo mam lęk, że ktoś powie „znamy się dwadzieścia lat i nie wiedziałeś kim jestem”.