Nie ma życia bez RSS. Tylko tak można uniknąć mącipola i harmidru Internetu. Od chyba ponad dekady mam ten sam zestaw. Na domowym serwerze czuwa rss2email, który o szóstej rano idzie zbierać nowinki, potem są one odfiltrowywane do folderu IMAP-a. Jak wstanę, niezależnie przy czym usiądę, mam swoją gazetę. Czytam, a jak skończę, to nie ma niczego więcej i nie muszę się już się szlajać po URLach.
No właśnie. To jest takie proste i takie dobre - a do tego to nie nowinka-eksperyment, lecz technologia sprawdzona w boju od lat (i to nie tylko przez garstkę wtajemniczonych nerdów, ale też rzesze internetowych normików), no i nie ma żadnych ukrytych wad - czemu więc zdecydowana większość porzuciła RSS na rzecz innych, zasadniczo gorszych rozwiązań. To dla mnie jedna z największych zagadek internetu.
1. serwisy chciały żeby ludzie klikali i nie czytali poza kontekstem, głównie przez reklamy ale też przez to, że taki czytelnik jest niewidzialny co psuje samozadowolenie (sam tego czasem doświadczam)
2. serwisy były grabione przez „eksper-tfu-ów od SEO”, gdzie moża było podpiąć spam maszynę do cudzego RSS lub kilku i wio! Portal gotowy. Teraz to samo, tylko gorzej, przez generatory
3. to spowodowało, że zaczęto publikować tylko link z odnośnikiem
4. co znów było mniej użyteczne dla użytkowników, zmniejszając zainteresowanie
5. przeglądarki pozbyły się wbudowanych czytaczek i przesały wyświetlać ikonę oznajmającą „ta strona ma RSS”
6. Google Reader zabity, zwykły użytkownik musiałby się rozglądać za czymś innym, a to zawsze ból w dupie
7. nastała epoka „ta strona jest w apstorze”
Plus wiele innych bodźców, głównie „biznesowych”. Po co publikuję w Internecie? Bo lubię pisać i lubię myśleć, że ktoś to czyta. Moim celem jest żeby czytający mogli czytać jak im wygodnie. Moje cele są zbierzne z Internetem, gdzie RSS jest standardem.
Gdyby moim celem było podzielenie się adresem IP z „712 partnerami, o czym informujemy, pod przymusem, gdyż zależy nam na twojej prywatności”, ukraść 800ms dla przeglądarki żeby załadowała reklamę to RSS w niczym mi nie pomaga.
To samo powoli dzieje się z podcastami, ostatnią majnstrimową rzeczą, która jeszcze nie jest kompletnie przykryta kupą łajna. Podkasty to mp3, które leży gdzieś na serwerze i RSS z linkiem do niego. Tak było, ale odkąd pojawiły się pieniądze, masz zamurowane „podcasty” w Szpotifaj albo inne ruchy mające na celu skanalizowania tej wolności. Impuls ten sam.
Poczułem się wywołany do tablicy, wiec popełnię tutaj mały coming out: od czasu twoich notatek nawiązujących do "starego, dobrego internetu" postanowiłem coś z tym zrobić i wdrożyłem kilka kroków naprawczych (nie - nie internetu, a swego codziennego życia):
1. W końcówce roku 2024 zainstalowałem sobie po raz pierwszy w życiu czytnik RSS. Niesamowicie poprawił moją efektywność korzystania z treści. I rozszerzył moje horyzonty. Przed czasami RSS w codziennym życiu sprawdzałem 2-3 popularne adresy szukając wiadomości ze świata. Po 1,5 miesiącu użytkowania, w swym feedzie (używam Feedbro), mam 12 adresów systematycznie zapełniającymi się ciekawą treścią. Liczba ta naturalnie rośnie.
2. Drugą sprawą jest pożegnanie się z social mediami (które absolutnie nie dawały mi nic w zamian straconego na nie czasu). Oczywiście brakuje mi nerdowskich grupek na FB, ale to mała cena za spokój duszy, brak rozedrgania ciągłymi wojenkami (Twtter...) i większą produktywność. No i zwrócony mi czas.
3. Walczę o odzyskanie swojego maila. Tutaj na razie ponoszę porażkę. Moim marzeniem jest posiadanie jakiejś rozsądnej równowagi pomiędzy mailami generowanymi z automatu, a wiadomościami od prawdziwych ludzi. Pierwszym krokiem było wypisanie się z większości śmieciowych subskrypcji (np. z tych wszystkich sklepów z których promocji nigdy nie skorzystałem). Drugim krokiem jest staranne pisanie dłuższych maili (skoro nie jestem w social mediach mam na to czas, a nie mam jak wyrażać się w sieci). Na razie tutaj procent odpowiedzi wśród moich znajomych jest mocno średni;). Ale nie poddaję się jak ten Don Kichote.
4. Podróżuję po zakamarkach dawnego internetu, które po prostu wymierają. Znalezisko z grudnia to ta naprawdę urocza strona sklepu komputerowego: http://computersbycampus.com/. Polecam zwłaszcza virtual tour (dostępny po kliknięciu zdjęcia sklepu).
Nie byłoby tych zmian i moich prób oraz tego przydługiego komentarza bez Ciebie Bartłomieju.
Sam rozumiesz, że proste serduszko zostawione pod tym teksem, a nawet kilka złotych za kawę mają mniejszy ładunek emocjonalny niż komentarz na 2136 znaków. Dziękuję i życzę najlepszego w 2025!
Wielkie dzięki za ten komentarz! Od razu mi przyjemniej w ten ponury piątek i w tym ponurym internecie :). Moim odkryciem (o którym już tu zresztą trochę pisałem) jest natomiast to, że WWW - choć znaczna część jej wirtualnych obywateli odeszła na social media - wciąż pełna jest ciekawych ludzi. Szperam po stronach domowych na Neocities.org i blogach z blogroll.org i widzę, że to nadal się kręci ;). Do przeczytania!
Nie ma życia bez RSS. Tylko tak można uniknąć mącipola i harmidru Internetu. Od chyba ponad dekady mam ten sam zestaw. Na domowym serwerze czuwa rss2email, który o szóstej rano idzie zbierać nowinki, potem są one odfiltrowywane do folderu IMAP-a. Jak wstanę, niezależnie przy czym usiądę, mam swoją gazetę. Czytam, a jak skończę, to nie ma niczego więcej i nie muszę się już się szlajać po URLach.
No właśnie. To jest takie proste i takie dobre - a do tego to nie nowinka-eksperyment, lecz technologia sprawdzona w boju od lat (i to nie tylko przez garstkę wtajemniczonych nerdów, ale też rzesze internetowych normików), no i nie ma żadnych ukrytych wad - czemu więc zdecydowana większość porzuciła RSS na rzecz innych, zasadniczo gorszych rozwiązań. To dla mnie jedna z największych zagadek internetu.
Problemów było kilka:
1. serwisy chciały żeby ludzie klikali i nie czytali poza kontekstem, głównie przez reklamy ale też przez to, że taki czytelnik jest niewidzialny co psuje samozadowolenie (sam tego czasem doświadczam)
2. serwisy były grabione przez „eksper-tfu-ów od SEO”, gdzie moża było podpiąć spam maszynę do cudzego RSS lub kilku i wio! Portal gotowy. Teraz to samo, tylko gorzej, przez generatory
3. to spowodowało, że zaczęto publikować tylko link z odnośnikiem
4. co znów było mniej użyteczne dla użytkowników, zmniejszając zainteresowanie
5. przeglądarki pozbyły się wbudowanych czytaczek i przesały wyświetlać ikonę oznajmającą „ta strona ma RSS”
6. Google Reader zabity, zwykły użytkownik musiałby się rozglądać za czymś innym, a to zawsze ból w dupie
7. nastała epoka „ta strona jest w apstorze”
Plus wiele innych bodźców, głównie „biznesowych”. Po co publikuję w Internecie? Bo lubię pisać i lubię myśleć, że ktoś to czyta. Moim celem jest żeby czytający mogli czytać jak im wygodnie. Moje cele są zbierzne z Internetem, gdzie RSS jest standardem.
Gdyby moim celem było podzielenie się adresem IP z „712 partnerami, o czym informujemy, pod przymusem, gdyż zależy nam na twojej prywatności”, ukraść 800ms dla przeglądarki żeby załadowała reklamę to RSS w niczym mi nie pomaga.
To samo powoli dzieje się z podcastami, ostatnią majnstrimową rzeczą, która jeszcze nie jest kompletnie przykryta kupą łajna. Podkasty to mp3, które leży gdzieś na serwerze i RSS z linkiem do niego. Tak było, ale odkąd pojawiły się pieniądze, masz zamurowane „podcasty” w Szpotifaj albo inne ruchy mające na celu skanalizowania tej wolności. Impuls ten sam.
Poczułem się wywołany do tablicy, wiec popełnię tutaj mały coming out: od czasu twoich notatek nawiązujących do "starego, dobrego internetu" postanowiłem coś z tym zrobić i wdrożyłem kilka kroków naprawczych (nie - nie internetu, a swego codziennego życia):
1. W końcówce roku 2024 zainstalowałem sobie po raz pierwszy w życiu czytnik RSS. Niesamowicie poprawił moją efektywność korzystania z treści. I rozszerzył moje horyzonty. Przed czasami RSS w codziennym życiu sprawdzałem 2-3 popularne adresy szukając wiadomości ze świata. Po 1,5 miesiącu użytkowania, w swym feedzie (używam Feedbro), mam 12 adresów systematycznie zapełniającymi się ciekawą treścią. Liczba ta naturalnie rośnie.
2. Drugą sprawą jest pożegnanie się z social mediami (które absolutnie nie dawały mi nic w zamian straconego na nie czasu). Oczywiście brakuje mi nerdowskich grupek na FB, ale to mała cena za spokój duszy, brak rozedrgania ciągłymi wojenkami (Twtter...) i większą produktywność. No i zwrócony mi czas.
3. Walczę o odzyskanie swojego maila. Tutaj na razie ponoszę porażkę. Moim marzeniem jest posiadanie jakiejś rozsądnej równowagi pomiędzy mailami generowanymi z automatu, a wiadomościami od prawdziwych ludzi. Pierwszym krokiem było wypisanie się z większości śmieciowych subskrypcji (np. z tych wszystkich sklepów z których promocji nigdy nie skorzystałem). Drugim krokiem jest staranne pisanie dłuższych maili (skoro nie jestem w social mediach mam na to czas, a nie mam jak wyrażać się w sieci). Na razie tutaj procent odpowiedzi wśród moich znajomych jest mocno średni;). Ale nie poddaję się jak ten Don Kichote.
4. Podróżuję po zakamarkach dawnego internetu, które po prostu wymierają. Znalezisko z grudnia to ta naprawdę urocza strona sklepu komputerowego: http://computersbycampus.com/. Polecam zwłaszcza virtual tour (dostępny po kliknięciu zdjęcia sklepu).
Nie byłoby tych zmian i moich prób oraz tego przydługiego komentarza bez Ciebie Bartłomieju.
Sam rozumiesz, że proste serduszko zostawione pod tym teksem, a nawet kilka złotych za kawę mają mniejszy ładunek emocjonalny niż komentarz na 2136 znaków. Dziękuję i życzę najlepszego w 2025!
Wielkie dzięki za ten komentarz! Od razu mi przyjemniej w ten ponury piątek i w tym ponurym internecie :). Moim odkryciem (o którym już tu zresztą trochę pisałem) jest natomiast to, że WWW - choć znaczna część jej wirtualnych obywateli odeszła na social media - wciąż pełna jest ciekawych ludzi. Szperam po stronach domowych na Neocities.org i blogach z blogroll.org i widzę, że to nadal się kręci ;). Do przeczytania!