1. Znaczące wydaje mi się, że autorzy science-fiction kiedyś chętniej niż dziś sięgali po wątki optymistyczne i niosące otuchę. Choć w świecie drugiej połowy XX wieku obiektywnie żyło się gorzej niż teraz – głód, choroby czy wojny dotykały jednak większej części ludzkości, no i stale wisiało nad nami zagrożenie bombą atomową i zagładą całej planety… – fantaści zdawali się wierzyć, że lepsza przyszłość jest możliwa. Że – jak w Star Treku – pogodzimy się, pójdziemy po rozum do głowy i będziemy wspólnie eksplorować wszechświat. Albo – jak np. u Asimova czy Clarke’a – zajmiemy się kolonizacją odległych planet, budową inteligentnych, wspierających nas robotów lub tworzeniem społeczności opartych na wiedzy i nauce.
Oczywiście już wtedy przeważały wizje totalitarnych państw, postapokaliptycznych nuklearnych ruin czy cyberpunkowych dystopii, niemniej nie były to jedyne dostępne w literaturze i kinie science-fiction warianty przyszłości.
2. Dziś z trudem szukam innych. O czym przypomina tyleż krótka, co uboga w dokonania historia nurtu nazwanego solarpunk. To kierunek artystyczny snujący opowieści o ludzkości żyjącej w harmonii z naturą, korzystającej z odnawialnych źródeł energii, realizującej postulaty sprawiedliwości społecznej itd. Apologeci solarpunku chcą pokazywać, że jest dla nas nadzieja i że istnieją sposoby na zatrzymanie nadciągającej katastrofy klimatycznej.
Więcej o solarpunku przeczytasz tutaj (po polsku) i tutaj (po angielsku).
Lektura uzupełniająca: książka Becky Chambers z serii Mnich i robot pt. Psalm dla zbudowanych w dziczy.
Wszystko to jest oczywiście słuszne i ciekawe, ale pozostaje jednak na absolutnym kulturalnym marginesie. Choć odbiorcy fantastyki naukowej mają dość dobrze przećwiczone tzw. zawieszenie niewiary (czyli nawet przy najdzikszych fantazjach autora potrafią uwierzyć, że to, co czytają / obserwują, jest możliwe), w solarpunkową wizję przyszłości uwierzyć nie mogą.
Kosmiczne podróże z prędkością światła i kolonizacja najdalszych rejonów galaktyki? Ok, kto wie, czemu nie. Ludzie żyjący w zgodzie z Ziemią i ze sobą nawzajem? No bez przesady, przecież to jakiś absurd.
3. Rzeczywistość pisze ciekawe postscriptum do dawnych nadziei i przewidywań. Np. medycyna poczyniła gigantyczny postęp i potrafimy leczyć choroby, których leczenie jeszcze kilka dekad temu było niemożliwe, ale dostęp do pomocy blokują chciwe koncerny farmaceutyczne i firmy ubezpieczeniowe. Naukowcy wiedzą o świecie znacznie więcej niż kiedyś, lecz są skutecznie zagłuszani przez twitterową armię absolwentów Akademii Chłopskiego Rozumu. Sztuczna inteligencja potrafi wykrywać raka, lecz większe jej moce przerobows idą na generowanie gównianych tekstów i obrazków. Globalne upowszechnienie internetu mogłoby przynieść ogólnoludzki dostęp do wiedzy, ale sieć wykorzystywana jest głównie do ogłupiania społeczeństw. Itd., itp.
Wydaje się, że przy stanie obecnej nauki rozumiemy, czym grozi nadchodząca katastrofa klimatyczna i jak możemy ją powstrzymać, ale w imię zysków garstki najbogatszych robimy dokładnie na odwrót. Zamiast zalesiać – wycinamy drzewa. Zamiast korzystać z odnawialnych źródeł energii – zużywamy paliwa kopalne. Zamiast ograniczać konsumpcję – produkujemy i kupujemy jeszcze więcej…
(Chciałbym za sto lat przeczytać ówczesne podręczniki historii, które będą oceniać krótkowzroczność, chciwość i głupotę ludzi z początku XXI wieku. Oczywiście optymistycznie zakładając, że za sto lat będą jakieś podręczniki historii.)
A jeszcze – żeby uczynić ten obraz nawet bardziej absurdalnym – zamiast wspólnym wysiłkiem ratować planetę, prawdopodobnie szykujemy się do kolejnej globalnej wojny, bo wszystkie poprzednie, jak widać, niczego nas nauczyły w kontekście bilansu zysków i strat.
Oczywiście przewidywanie przyszłości to sprawa trudna i myliły się w tej kwestii mózgi zdecydowanie lepsze niż mój. Dlatego jeśli powiem, że powinniśmy się spodziewać raczej wizji rodem z Mad Maksa niż ze Star Treka, będzie to tylko hipoteza ani lepsza ani gorsza niż tysiące innych. Ale fakt, że nawet fantaści nie fantazjują już o pozytywnych scenariuszach jest dla mnie istotnym sygnałem ostrzegawczym.
Ciekawy tekst? Możesz odwdzięczyć się kawą! Nawet najdrobniejsze wsparcie pomaga mi co tydzień wysyłać kolejne listy do internetu.
Dzisiejszy newsletter powstał z inspiracji korespondencją z Janem, uważnym czytelnikiem i mecenasem mojej twórczości. Dziękuję!
Postrzeganie sci-fi i jej (braku) optymizmu chyba zależy od odpowiedzi na pytanie, czego w tej literaturze szukamy: czy wizji przyszłości, do której możemy dążyć jako ludzkość (które mogą być lepsze/glupsze, sprawdzą się lub pewnie jednak nie), czy raczej komentarza do obecnych czasów, strachów i nadziei, ale osadzonego w przyszłości dla niepoznaki czy ekstrapolacji jakichś trendów. Optymistyczne wizje przyszłości mogą się wydawać na dłuższą metę naiwne. Być może dlatego nie zyskały większej popularności? Z kolei ponuractwo „komentującego” sci-fi kojarzy mi się z lekcją, która media też odrobiły już dawno temu - że złe wiadomości przyciągają bardziej niż dobre.
W tym kontekście przywołana Becky Chambers jest o tyle ciekawa, że jej „Psalm” jest… oryginalny? Ma jakąś taką świeżą perspektywę, która nie zajmuje się tylko obecnymi problemami czy strachami, tylko jest jakby krok dalej. I to chyba jest u niej najbardziej optymistyczne
I bardzo brakuje mi takich startrekowych wizji. Na nich się wychowałem i marzę o świecie idącym tą drogą. A skoro świat tak nie chce iść, to mogłaby chociaż fantastyka to pokazywać / opisywać.