1. Klimat na Ziemi, sytuacja polityczna świata i Polski, internet, moje oczy i kręgosłup… – wszystko było lepsze w 1999 niż jest w 2024. Z jednym istotnym wyjątkiem: magazyn “Produkt” jest lepszy teraz.
Oczywiście już wtedy był bardzo dobry, a przede wszystkim niezbędny, bo jako pierwszy dawał pole do popisu młodemu pokoleniu twórców polskiego komiksu, które nie mogło marzyć o własnych albumach i tułało się po niszowych, kserowanych zinach. A tu proszę – prawdziwe czasopismo, drukowane, do kupienia w kioskach i Empikach. A w środku prace rodzimych autorów.
Najmocniejszym akcentem pierwszego numeru – który ukazał się w grudniu 1999 roku, równo ćwierć wieku temu – było nieoczekiwane objawienie Matki Boskiej w inauguracyjnym odcinku później kultowego cyklu Osiedle Swoboda redaktora naczelnego “Produktu”, Michała Śledzińskiego. Wkrótce w magazynie pojawiły się inne atrakcje, w tym m.in.: znany ze “Ślizgu” i “Świerszczyka” Jerzy, jeż-skateboardzista z zamiłowaniem do używek (autorstwa duetu Leśniak-Skarżycki), a także opolski superbohater Wilq (Bartosza Minkiewicza). Tu ważny znak, że jesteśmy jeszcze w epoce potęgi prasy: w pierwszym epizodzie Wilq próbuje powstrzymać złoczyńcę przetrzymującego zakładnika w kiosku z gazetami (spoiler: finał tej historii jest gorzki, a granica pomiędzy złem i dobrem zaciera się coraz bardziej; najwyraźnie Opole na przełomie tysiącleci to nie miejsce dla herosów z jasnym kodeksem moralnym i niezłomnym systemem wartości).
Śledziu, a także twórcy Jerzego i Wilqa zrobili później ogólnopolską karierę i trafili do popkulturowego mainstreamu, co udowadnia, że magazyn był nie tylko zapowiedzią renesansu polskiego komiksu, ale i swoistą kuźnią kadr. Dowód numer 2: udało się też przebić kilku innym autorom regularnie publikującym w “Produkcie” takim jak: KRL, Ryszard Dąbrowski (Likwidator), Marek Lachowicz (Człowiek Parówka) czy Clarence Weatherspoon (właściwie Janusz Pawlak; Toshiro).
2. Nie wszyscy mieli tyle szczęścia, więc korzystając z okazji, wspomnijmy też o kilku seriach z “Produktu”, które nie doczekały się należnego im uhonorowania:
Kryminał noir Gangsta, w którym główne role grały antropomorficzne zwierzęta, zwłaszcza zaś rezolutny kot Pazur – drobny rzezimieszek próbujący lawirować w świecie zorganizowanej przestępczości, bezlitosnych polityków i skorumpowanych gliniarzy; świetna fabuła + dynamiczne sceny akcji;
Opowieści na sygnale – miejscami zabawna, a niekiedy mroczna – bo z życia wzięta – opowieść o realiach pracy w pogotowiu i patologiach trapiących tę grupę zawodową (“na zdrowie pogotowie”); mimo starań autorów, aspekt humorystyczny komiksu (“ale ja jeszcze żyję!” – protestuje pacjent, słysząc, że załoga karetki wiezie go do kostnicy, “ale my jeszcze jedziemy” – ripostuje kierowca) wyraźnie ustępował miejsca grozie, gdy do opinii publicznej docierały informacje o działalności tzw. “łowców skór”, a czytelnicy uświadamiali sobie, że scenarzysta Opowieści pracuje w branży;
last but not least – Saga gangsterska “Bizona”, inspirowana nie tylko Ojcem chrzestnym, ale przede wszystkim przaśną polską bandycko-dresiarką rzeczywistością, a do tego brawurowo przedstawiona w postaci wyrywkowych retrospekcji, nawiązujących do serialowej konwencji “w poprzednim odcinku” – serio, że to nie ukazało się w albumie, to zbrodnia na polskiej kulturze!
3. Na inną dyskusję zostawmy temat, na ile “Produkt” wpisał się, a na ile wywołał odrodzenie polskiego komiksu, które widzimy od początku XXI wieku. Niemniej to właśnie od wtedy datuje się wyraźny wysyp profesjonalnych wydawnictw, ciekawych autorów, wartościowych publikacji czy wreszcie imprez branżowych – i na pewno nie jest to przypadkowa zbieżność czasowa.
Oczywiście tu należałoby przynajmniej małym druczkiem dopisać, że odrodzenie owo w przeliczeniu na sprzedaż i tak ma zdecydowanie mizerny wymiar, a komiks w naszym stuleciu nie stał się medium rzeczywiście popularnym (jakim bez wątpienia był w PRL-u), ale nie ma sporu, że poprawiło się i jest lepiej. Tym bardziej szacunek należy się tym, którzy komiksową zajawkę rozkręcali jeszcze w skrajnie paskudnych dla tego hobby latach 90.
4. Przy tym nie idealizujmy: zdarzały się w “Produkcie” także pomysły chybione (patrzy wymownie w kierunku Czasu ludzi cienia…), chyba zbyt często w doborze prac i autorów brał też udział klucz towarzyski. Nie zawsze broni się również ówczesny humor redakcji, różnie było z jakością publicystyki…
Ale to drobiazgi, bo głównym mankamentem były jednak ogromne trudności z utrzymaniem przez magazyn periodyczności. I wiadomo – “Produkt” nie miał stałej fizycznej redakcji, artyści rysowali w domach (zazwyczaj wynajmowanych w większym gronie klitkach – bez warunków do pracy), a plansze z komiksami często słali nie internetem, ale analogową pocztą. Taki tryb tworzenia magazynu, zwłaszcza w połączeniu z przynależnym młodemu wiekowi imprezowym stylem życia autorów, poniekąd usprawiedliwia opóźnienia, ale szukanie “Produktu” w kioskach przypominało loterię. Co szczególnie kiepsko współgrało z praktyką publikowania w piśmie serii obliczonych na wiele odcinków – gdy łatwo było któryś przegapić, a nawet jeśli nie, to w oczekiwaniu na kolejny numer, zapominało się to, o czym czytało w poprzednim.
Na najsłabszy punkt planu wydawniczego redakcja “Produktu” nie miała jednak żadnego wpływu, a był nim wspomniany już rachityczny rynek komiksowy w Polsce. W efekcie wszystkie rarytasy przygotowywane przez Śledzia i kolegów trafiały do zaledwie kilku tysięcy czytelników. W 2004 roku, po wydaniu 23 numerów, magazyn upadł ze względu na niesatysfakcjonującą sprzedaż, a jego twórcy popłynęli w różnych kierunkach. Większość do animacji i gamedevu, bo choć komiks w Polsce od czasów “Produktu” urósł , to jednak nie na tyle, by dało się z niego godnie wyżyć. Co jest zresztą tematem na osobne rozważania.
5. Fast forward. Jest grudzień 2024 roku i z okazji 25. urodzin magazynu, Kultura Gniewu wydaje “Produkt” numer 24. Znacznie grubszy i z kolorowymi stronami. Bardziej uporządkowany i mądrzejszy. Na pokładzie są prawie wszyscy z dawnej ekipy. Nie ma Andrzeja Janickiego, który przedwcześnie zmarł, nie ma Likwidatora i Opowieści na sygnale. Nie ma, o zgrozo, Sagi gangsterskiej, bo autor zaginął bez wieści (serio!). Ale reszta jest – i w większości nadal w dobrej formie.
W najlepszej Wilq – Rumburak to ścisła topka w przebogatej przecież historii tego komiksu i już choćby dla historii rywalizacji żółwi w biegu torowym o Puchar Pradoliny Toruńsko-Eberswaldzkiej warto kupić ten numer.
6. Gdyby to była recenzja, z recenzenckiego obowiązku musiałbym tutaj trochę pochwalić (np. publicystykę, która dojrzała wraz z produktowymi publicystami), a trochę też ponarzekać, bo są w tym zbiorze wyraźnie słabsze elementy (najsłabszy to chyba kolorowe strony – efekt komercyjnej współpracy z CD Projektem), ale przecież nierówny był każdy “Produkt”, a cieszyliśmy się jak głupi, gdy wreszcie trafiał do kiosków.
Tego w kioskach nie ma (pewnie dlatego, że już prawie nie ma kiosków), ale jest w internecie, a ja cieszę się, że się pojawił i polecam serdecznie.
Komu? Chyba jednak głównie tym czytelnikom, którzy pamiętają numery 1-23, bo to wycieczka w przeszłość napędzana paliwem nostalgii i bez wspomnień wehikuł może nie odpalić. Więc młodzieży nowego “Produktu” nie rekomenduję, ale jeśli ktoś dziś łaknie komiksowych nowości, to pewnie i tak nie szuka ich w czasopiśmie, prawda?
No właśnie. O smutnych losach prasy – w tym tej komiksowej (patrz: reaktywacja “Relaksu”) – porozmawiamy jednak przy innej okazji, bo przy jubileuszu nie wypada.
No cóż. Byśmy jednak nie odpłynęli we wspomnieniach w krainę baśni pt. “Kiedyś były czasy, dzisiaj nie ma”, w premierowym Osiedlu Swoboda Śledziu słusznie przypomina, że przełom stuleci to wcale nie była różowa chmurka. Owszem, nie była, ale mieliśmy “Produkt”, który – choć czarno-biały – trochę nam ówczesną rzeczywistość kolorował. Dobrze, że wrócił choć na chwilę.
Lektura uzupełniająca:
Dla osób tęskniących za dawnymi periodykami komiksowymi – 36. numer magazynu “Akt” poświęcony jest głównie dostojnemu jubilatowi. Opublikowano m.in. wywiady ze Śledziem i Krzysztofem Mirskim oraz wnikliwy szkic o historii “Produktu”.
Dla chcących posłuchać, co Produkt Crew ma do powiedzenia dziś – w serwisie YouTube pojawił się bootlegowy zapis dźwiękowy uroczystej premiery 24. numeru.
A numery 1-23 “Produktu” są do pobrania w serwisie Chomikuj.pl, o czym piszę, bo nie ma ich nigdzie indziej :).
Przydatny tekst? Bardzo mi miło, bo trochę się przy nim napracowałem. Ty możesz odwdzięczyć się kawą. Nawet symboliczne espresso za piątaka sprawi, że będę pisał takich więcej.
A następny list do internetu wyślę już za tydzień. Aby go nie przegapić, zalecam subskrypcję za pomocą aplikacji Substacka, kanału RSS lub przycisku umieszczonego poniżej. E-mail jest dla newsletterów najlepszy.
Życzę udanego weekendu ~~
Bartłomiej Kluska