W złych dla druku czasach bardzo potrzebujemy dobrych wiadomości, a ja mam dla Państwa co najmniej kilka.
Pierwsza jest taka, że nareszcie doczekaliśmy się polskiego wydania książki Historia Commodore 64 piksel po pikselu, w której Chris Wilkins upamiętnia najpopularniejszy i najlepiej oprogramowany mikrokomputer w dziejach.
Druga dobra wiadomość: jest to bardzo udana publikacja.
Przy czym od razu trzeba zaznaczyć, że autor nie napisał tradycyjnej monografii. Kto więc oczekuje kilkuset zadrukowanych drobnym maczkiem czarno-białych stron, na których uwieczniono starannie wyselekcjonowane, najważniejsze w tej historii fakty, daty i nazwiska, całość zaś naukowo potwierdzono zestawem sumiennie opracowanych przypisów bibliograficznych oraz opatrzono ostrzeżeniem, iż lektura może mieć silne właściwości usypiające – ten będzie rozczarowany.
Chris Wilkins, doświadczony kronikarz naszej branży, znalazł inny klucz do tej opowieści. Bardziej prywatny. Ludzki.
Choć bowiem na okładce widnieje jeden autor, jest to w istocie praca zbiorowa. Z bardzo subiektywnym skądinąd doborem tematów. Całość otwiera więc oczywisty w tej sytuacji szkic historyczny przybliżający czytelnikowi genezę Commodore 64 (i np. postać Jacka Tramiela), ale potem następuje miszmasz. Dość powiedzieć, że tekst o cartridge’ach jest niemal tej samej długości co ten wprowadzający, a dalej swoich artykułów doczekały się układ SID oraz… loadery. Niekiedy dziwiłem się, że takie akurat wątki trafiły do książki, ale w trakcie lektury autorzy przekonali mnie, że były to decyzje słuszne.
Nieco rozczarowuje natomiast przegląd najważniejszych gier na Commodore 64. Można oczywiście dyskutować nad doborem tytułów (podyskutujmy więc: gdzie przygodówki jak Zak McKraken i Maniac Mansion? gdzie The Sentinel? gdzie jest Mayhem in Monsterland?!), ale akceptuję fakt, że drukowana książka ma ograniczoną pojemność i z czegoś trzeba było zrezygnować.
Szkoda natomiast, że autor przy okazji zrezygnował też z używania klawiatury. Każda gra to dwie strony screenshotów i zaledwie jeden akapit tekstu, którego część roztrwoniono zresztą na oczywiste frazesy (wybitny, nietuzinkowy, klasyk, po prostu trzeba zagrać…). Te znakomite gry zasługują na więcej (choćby cytaty z autorów). No cóż, we mnie pozostał niedosyt, aczkolwiek muszę przyznać, że parokrotnie przerywałem lekturę, by uruchomić emulator i choć chwilę pograć w perełki, które przypomina Wilkins.
Objętościowo największą część książki to “pamiętniki” – wspomnienia ponad 30 twórców związanych z Commodore 64, wśród których znajdziemy bohaterów bezdyskusyjnie dla tego mikrokomputera zasłużonych (Ben Daglish, Jon Hare, Rob Hubbard…), jak i nieco bardziej przypadkowych (a nawet zupełnie niezrozumiałych, jak bracia Oliverowie, którzy… nie mieli C64). Niektórzy niestety trochę się powtarzają, nie wszyscy też opowiadają jednakowo ciekawe rzeczy, niemniej zbieranie oraz publikowanie takich świadectw jest działalnością bezapelacyjnie pożyteczną i wartościową. Ponieważ autorzy “pamiętników” to ludzie Zachodu – głównie Brytyjczycy – dodatkową atrakcją dla polskiego czytelnika jest też możliwość zderzenia ich doświadczeń z siermiężnymi realiami komputeryzującego się u schyłku lat 80. PRL-u.
Na podkreślenie zasługuje też rzadko spotykana (zwłaszcza w obecnej sytuacji rynkowej) jakość wydania: twarda oprawa, wysokiej klasy papier, staranne edytorstwo, a przede wszystkim piękne ilustracje – zdjęcia sprzętów i postaci, screenshoty, reprodukcje okładek oraz folderów reklamowych. Ciekawa lektura to jedno, ale samo trzymanie tak starannie wykonanego przedmiotu w ręce też dostarcza satysfakcji. Jak głosi hasło reklamowe wydawcy: print not dead!
Czym zatem jest Historia Commodore 64 piksel po pikselu? Ani to monografia – jednorodna publikacja z kompletną, chronologicznie podaną historią – ani tzw. coffee table book (modne ostatnio cegły, w których obrazki zdecydowanie przeważają nad słowem pisanym, a które służą do przeglądania i chwalenia się przed gośćmi). Paradoksalnie książce Wilkinsa najbliżej do czasopisma: to zbiór różnych treści, bogato ilustrowanych i napisanych przez różnych autorów, które jednak układają się w spójną, mimo że nieco chaotycznie podaną, całość.
Chris Wilkins z liter i grafik zbudował wehikuł czasu, który zabierze nas do lat, gdy byliśmy młodzi a komputery miały duszę. Polecam taką papierową wycieczkę w przeszłość, zwłaszcza że – biorąc pod uwagę trudności, z jakimi borykają się wydawcy książek w Polsce – w przyszłości możemy nie mieć (my-czytelnicy) zbyt wielu podobnych powodów do radości.
Natomiast dla tych z Państwa, u których lektura ta pozostawi uczucie niedosytu, mam jeszcze dwie wiadomości. Obie również dobre.
Po pierwsze – w 2021 roku nakładem tego samego wydawcy ukazała się w Polsce inna, lecz zbliżona w formie i równie wartościowa książka Chrisa Wilkinsa: Historia Amigi piksel po pikselu.
Po drugie – wydawnictwu towarzyszą dodatki i są one tak interesujące, że poświęcę im osobną notkę.
Po co zamieściłeś recenzję książki, która nie jest dostępna nigdzie poza kilkoma testowymi egzemplarzami rozdanymi szczęśliwcom i znajomym? Wydawca czyli Robert Łapiński od roku robi wszystko żeby nie wywiązać się ze zbiorki na wspieramto.pl, na której uzbierał 270 000 zł ( tak! dwieście siedemdziesiątych tysięcy złotych) zł na wydanie tej książki. Wspierający mimo terminu wydania - czerwiec 2022 - do dziś nic nie zobaczyli i do dziś są zwodzeni. Nie ładnie. Ale cieszę się, że masz swój egzemplarz i ci sie podoba.
Kurcze, im dłuzej czytalem Twoja recenzje, tym bardziej odnosiłem przekonanie, że to jest powtórka z „Amiga. Piksel po pikselu”, która to książka absolutnie nie przypadła mi do gustu. Patrzę na swoją opinię na lubimyczytac.pl i widzę to:
„Posiłkując się swoim skromnym doświadczeniem z książkami poświęconym mojemu hobby (czyli grom komputerowym), dzielę przeczytane pozycje na te pisane przez profesjonalnych dziennikarzy - z głową, poruszające jakieś istotne zagadnienie, fenomen. Często będące efektem bogatego researchu, pogłębionych wywiadów. Druga kategoria to książki pisane niewątpliwie przez fanów, pełne zaangażowania, które jednak nie jest w stanie przykryć pułapek braków warsztatowych (narracja zamienia się w nudną encyklopedyczną notkę, brak sensownej stryktury powoduje chaos i natłok informacji).
"Historia amigi piksel po pikselu" to niestety ta druga kategoria książek. To w zasadzie kolorowe zestawienie najciekawszych gier na ten komputer, luźnych wspomnień ich twórców (w 85% opowiadających o tych samych przeżyciach) oraz chaotycznego rysu historycznego o powstaniu i upadku Amigi.
Stracona szansa. Szkoda.”
PS: Książkę wsparłem, może otrzymam😉, a nerwica natręctw każe mi ją przeczytać i cierpieć😉😉😉