Oczywiście skłamałbym, gdybym napisał, że marzyłem o zostaniu muzealnikiem. Moje dziecięce plany uwzględniały raczej karierę astronauty lub piłkarza, ale gdy z biegiem lat coraz bardziej jasne stawało się, że nie czeka mnie lot do gwiazd ani rola następcy Marka Koniarka, zacząłem życzliwiej spoglądać na muzea jako przyszłe miejsce pracy.
Kilka razy prowadziłem nawet dość zaawansowane rozmowy w tym kierunku, na przeszkodzie zawsze jednak stawało moje zamiłowanie do płacenia rachunków w terminie i kupowania podstawowych artykułów spożywczych. Z czym proponowana przez niedoszłych pracodawców pensja netto niestety nie chciała się zbilansować.
Nawiasem mówiąc, jest dość interesujące, że muzea często pozyskują bardzo poważne środki na efektowne, multimedialne i interaktywne ekspozycje, w konsekwencji słusznie oczekując, że przewodnikami zwiedzających po tych nowoczesnych wystawach będą ludzie z wykształceniem kierunkowym (najlepiej z doktoratem), absolwenci licznych kursów muzealnych itp., z płynną znajomością kilku języków obcych, dyspozycyjni wieczorami i w weekendy etc., etc. Którym następnie oferuje się wynagrodzenie na poziomie pensji minimalnej, na lepsze bowiem pieniędzy w budżecie instytucji już nie przewidziano.
No cóż. Wciąż nie tracę nadziei, że kiedyś pracę w swoim muzeum zaproponuje mi George Lucas, ale póki co ciągoty w dziedzinie opowiadania ludziom o historii ciekawych przedmiotów i zdarzeń realizuję wyłącznie na papierze. Równo cztery lata temu narodził się pomysł na cykl artykułów dla magazynu “CD-Action” pod wspólnym szyldem Muzeum Techniki. Był to poniekąd skutek uboczny redakcyjnej dyskusji na temat tego, czy prasa growa powinna publikować tylko teksty o grach, ale akurat ww. periodyk na tak postawione pytanie zawsze odpowiadał, że nie i że gracze mają przecież szerokie zainteresowania i są ciekawi świata.
W efekcie w każdym numerze “CD-Action” opisywałem kolejne wynalazki, które jeszcze nie tak dawno rozpalały wyobraźnię młodych ludzi, dziś zaś są co najwyżej eksponatami z muzealnej gabloty. Magnetowid, diaskop, telewizja satelitarna, walkman, płyta CD, odtwarzacz MP3, teletekst, Polaroid, laserdyski… – opowiadając o nich wszystkich, odbyłem z czytelnikami długą podróż po historii elektroniki i rozrywki, samemu przy tym znakomicie się bawiąc. Wynagrodzenie – jak to w prasie – może nie przewyższało tego z prawdziwego muzeum, ale przynajmniej w tym moim papierowym nie trzeba odkurzać eksponatów i pracować w weekendy. No i jednak ja też jestem lepszy w formie pisemnej niż ustnej. Zainteresowanych zwiedzających odsyłam do archiwalnych wydań magazynu.
Co ważne – po czterech latach cykl nadal się ukazuje, wciąż ciesząc mnie i (taką przynajmniej mam nadzieję) odbiorców tych tekstów. Obecnie prezentuję zbiory pod szyldem Muzeum Zabawy, a swoją papierową kolekcję rozbudowałem m.in. o kostkę Rubika, tamagotchi, tazosy, jojo, kolejkę Piko i flippery. W tle zaś zawsze kryje się fascynująca opowieść o przedmiotach i stojących za nimi ludziach.
W nowym numerze magazynu “CD-Action”, który właśnie trafił do sprzedaży, przedstawiam historię resoraków i polecam się łaskawej uwadze wszystkich zwiedzających. Bilet do Muzeum Zabawy w cenie czasopisma!
Jeśli chcesz wesprzeć moją publicystykę oraz ten newsletter, możesz kupić mi kawę. Wszystkim darczyńcom – obecnym i przyszłym – z serca dziękuję za miły gest.
Nowinki i polecajki, jakie publikuję na Substacku, można śledzić w aplikacji oraz w zakładce Notes na stronie Listów do internetu.
Co do pracy jako muzealnik:
https://www.paycomonline.net/v4/ats/web.php/jobs?clientkey=7A7C1D0859316B39E4F035C20F7EE3CE
PS: Nie ma za co Bartek! ;)
Nie kupuję CD Action bo już miejsca na półkach brak, a i czasu na przeczytanie ich zawartości też nie znajduję. Wiem, że istnieje wersja elektroniczna, ale nie przepadam za tą formą. Ale na pewno znalazłbym miejsce na Twoje opowieści muzealne zebrane w jedną całość, wzorem wydanych w takiej formie fietonów Borka publikowanych na łamach Pixela czy opowieści obrazkowych Śledzia. Kiedyś już to zaproponowałem i wyraziłeś zainteresowanie. Mam nadzieję, że (się) doczekam. A czekać będę, bo poruszasz tematy ponadczasowe 🙂