Lepsze życie w Stardew Valley
Ostatnim bohaterem książki Legendy gier wideo jest Eric Barone. To naprawdę świetna historia.
1. Samotny indyk, który przez prawie 5 lat w pojedynkę przygotowywał swój debiut – symulator rolnika Stardew Valley – kontrolując wszystkie elementy procesu twórczego od kodu, przez fabułę i dialogi, po oprawę audiowizualną. Obsesyjnie cyzelował każdy detal, a gdy wszyscy zwątpili już, że gra kiedykolwiek ujrzy światło dzienne… ta wreszcie trafiła do sprzedaży, z miejsca stając się komercyjnym i artystycznym sukcesem.
Ta piękna opowieść o wierze w siebie i swoje dzieło oraz spełnianiu marzeń ma jednak drugie dno. Barone, choć przez większość czasu nie pracował zawodowo (utrzymywali go rodzice i dziewczyna), spędzał przy Stardew Valley całe dnie. Nie miał wolnych wieczorów, luźnych weekendów i wakacji, a pracę w rytmie kilkanaście godzin dziennie codziennie przypłacił poważnymi problemami zdrowotnymi.
Rzecz ciekawa – nie zmuszał go do tego żaden Janusz biznesu, wyzyskiwacz-kapitalista. Choć kreatur nie brakuje nawet w branży tak pozornie nowoczesnej i cywilizowanej jak gamedev (vide kultura crunchu), to nie ten przypadek. Eric Barone sam zgotował sobie taki los.
2. Ku mojemu zaskoczeniu, opisując historię powstania Stardew Valley, zorientowałem się, że właściwie od dłuższego czasu żyję w podobnym kołowrotku. Od siódmej rano etat – tyleż przywołujący na myśl wybitną książkę Davida Graebera, co niezbędny, by opłacić składki i rachunki. Po południu artykuły, scenariusze, treatmenty i ghostwriting, bo piszę szybko i mimo upokarzających wierszówek wciąż mogę za te pieniądze dwa razy w tygodniu zrobić zakupy w Biedronce. Wieczorami zaś książka – też oczywiście za honorarium, ale i ze świadomością, że to akurat po mnie zostanie, więc warto kosztem snu spędzić jeszcze kilka godzin przy edytorze. A w weekendy ściganie deadline’ów oraz coraz bardziej desperackie próby życia rodzinnego i towarzyskiego czy nadrabiania zaległości kulturalnych. Co zresztą też zacząłem wpisywać w kalendarz jako kolejne rzeczy do zrobienia. I – co najgorsze – też nikt mnie do tego wszystkiego nie zmuszał.
Myślę, że nie jestem wyjątkiem, a tzw. praca w kulturze sprzyja podobnym wynaturzeniom. Z jednej strony – uwłaczające płace w tej branży tworzą prekariat i de facto wymuszają łapanie rozmaitych fuch, by przeżyć. Z drugiej – łatwo tu o poczucie misji, dzięki któremu haruje się nieco przyjemniej niż np. w fabryce śrubek, ale w konsekwencji wpada się w spiralę autoeksploatacji i przekraczania własnych granic. Są na ten temat świadectwa, są badania – od kultury do kultury zapierdolu droga jest niedaleka.
3. Byłem jednak zbyt zmęczony, żeby na serio zastanawiać się nad wątkami, które sygnalizuję powyżej. Licznik wbitych do pamięci znaków ze spacjami pokazywał coraz wyższe liczby, a ja od rana do nocy odhaczałem kolejne zlecenia, aż pojawiły się oznaki poważniejszych problemów zdrowotnych. Tymi zresztą też nie miałem kiedy się zająć.
Na szczęście pracując nad książką, starałem się dla odświeżenia pamięci choć przez chwilę zagrać w gry, o których pisałem. Ostatkiem sił zainstalowałem na komputerze Stardew Valley i zostałem wirtualnym rolnikiem. To mnie uratowało. Zacząłem sadzić, siać i czekać aż wyrośnie. A gdy na ekranie rosło – myślałem.
Pomogło. Wyłączyłem powiadomienia w telefonie. Przypomniałem sobie, że ogród i pole mam nie tylko w komputerze, ale też za domem. Wyszedłem na dwór. Zacząłem kopać w ziemi. Tu też rosło, więc postanowiłem zobaczyć, jak rośnie sąsiadom. By odwiedzić tych dalszych, wróciłem do biegania i na rower. W ruchu myślało mi się jeszcze lepiej. Dokończyłem książkę, ale nie zacząłem kolejnej. Odrzuciłem kilka zleceń na teksty. Odinstalowałem z telefonu Asanę, Trello, Jirę i Nozbe. Skasowałem Messengera i klienta poczty. W szafie znalazłem plecak, więc spakowałem go i kupiłem bilet na samolot.
To będzie długi lot. Potem – przejazd autokarem. Potem mniejszy busik, a gdy i temu skończy się droga, samochód osobowy. Później, gdy droga zmieni się w wąską, miejscami zanikającą ścieżkę, już tylko spacer, zwieńczony wejściem na najwyższą górę w okolicy. I pewnie jeszcze kilka niższych, zobaczymy.
Oczywiście wrócę do Polski, życia, pracy i edytora tekstu, ale mam nadzieję, że już nigdy w takim wymiarze, jak wcześniej. Wielka w tym zasługa Stardew Valley i Erica Barone’a, który zrobił znakomitą, mądrą grę. Pewnie wszyscy ją znają, ale jeśli ktoś przegapił – polecam z całego serca. W książce Legendy gier wideo opisałem wielu wybitnych twórców i wiele znakomitych tytułów, lecz ten rozdział jest moim ulubionym.
A premiera książki już za miesiąc. Na oficjalnej stronie projektu właśnie uruchomiono przedsprzedaż, można też przeczytać i zobaczyć fragmenty tej publikacji. Polecam się łaskawej uwadze.
O Ericu przeczytałem pierwszy raz w książce „Krew. Pot i piksele” i to był mój ulubiony rozdział. Może dlatego, że był zakończony happy endem? Nie przypominam sobie, by była tam mowa o problemach zdrowotnych.
Zdrowia! Tak dla Erica jak i Ciebie.