1. Pierwszą książkę nie tylko sam napisałem, ale sam też robiłem jej redakcję i korektę (dlatego pojawił się w niej niejaki *Steve* Sinclair), sam składałem (w Wordzie), a nawet sam projektowałem okładkę (niestety w tym samym programie). Sam też zamawiałem druk mojego debiutu, a potem wnosiłem do kawalerki na 9. piętrze cały nakład (szczęśliwie nie była to gruba publikacja), skąd następnie wynosiłem kolejne egzemplarze na pocztę, gdzie spędzałem całe wieczory w kolejce do jedynego czynnego okienka (nie było jeszcze paczkomatów). Nocami rozliczałem księgowość, bo nie stać mnie było, by zatrudnić do tej roboty profesjonalistę. Co gorsza, nie miałem też pieniędzy na reklamę ani kontaktów w branży, a za całą machinę promocyjną robił mi darmowy blog na Blogspocie, lecz – do dziś się dziwię – znaleźli się czytelnicy chętni, by powierzyć 20 złotych + koszt wysyłki nieznanemu autorowi.
Czytelników było tylu, że postanowiłem napisać następną książkę. A potem jeszcze następną i kolejne.
2. Minęło piętnaście lat. Legendy gier wideo to moja książka numer sześć. Z debiutanckim Dawno temu w grach ma wspólną tematykę – to szkice z historii elektronicznej rozrywki dla niezaawansowanych. Przy czym tym razem skupiam się na twórcach – im bardziej gamedev jest przemysłem i im bardziej gry się produkuje, tym bardziej chciałem znaleźć w nich ten ludzki pierwiastek.
Książka jest już w sprzedaży, więc czytelnicy mogą sprawdzić, czy mi się udało i czy od czasu debiutu poczyniłem postępy jako autor.
3. Na pewno zmądrzałem, czego dowodzi rezygnacja z punkowej metody pracy *do it yourself*. Tym razem cały proces wydawniczy przekazałem w ręce fachowca. Zbyszek Jankowski spełnił swoje marzenie o zostaniu wydawcą (tu pisze o tym więcej), a moja – nasza – książka jest profesjonalnie zaopiekowana od strony redakcyjnej i korektorskiej, starannie złożona oraz pięknie zilustrowana (przez Tomka Kleszcza, z którym zrobiliśmy wcześniej wiele komiksów). Po prostu przyjemnie trzyma się ją w dłoni.
Mamy też niezłą promocję (linki do wywiadów i recenzji podam w następnym newsletterze) oraz – last but not least – przyzwoitą cenę egzemplarzową (o co w dzisiejszych, jakże nieprzyjaznych dla druku czasach coraz trudniej).
Mnie pozostało tylko opowiedzieć te historie najlepiej, jak potrafię.
Jeśli wszystko to, o czym piszę powyżej, nie zachęci Państwa do zakupu, to nie wiem, co jeszcze może zachęcić.
A to ważne, by ludzie kupowali książki.
Dzisiaj odebrałem z paczkomatu "Legendy". Myślałem, żeby wziąć do pociągu na Pixel Heaven, ale plecak biorę nieduży, a odbieram na miejscu "Byłem geekiem w PRL-u" i miejsca może zabraknąć. Poczeka więc chwilę na mnie. Będziesz w Warszawie Bartek?
Pamiętam jak sam ze 12 lat temu nabyłem "Bajty Polskie" pisząc do Ciebie na e-maila :)