Jestem w internecie od 25 lat. Miałem skrzynkę pocztową na friko Onetu. Na maile odpowiadałem pod cytatem. Prowadziłem angielski homepage na Geocities i polski na Polboksie. Siedziałem na Usenecie i IRC-u (to drugie do pierwszego rachunku za telefon). Wyszukiwałem strony w Altaviście i w katalogu Wirtualnej Polski. Szydziłem z Telekomunikacji Polskiej (za całokształt i za to że nie chcieli mi zainstalować Neostrady). Jeszcze bardziej z Microsoftu (za Internet Explorera). Surfowałem po World Wide Web na Netscape Navigatorze i wdzwaniałem się do cyberprzestrzeni przez 0202122. Prowadziłem bloga zanim pojawiły się blog.pl i blox, bo umiałem HTML-a i PHP.
Wszystko to, jak sądzę, kwalifikowało mnie do grupy tzw. early adopters i osób generalnie otwartych na technologiczne nowinki, ale z Facebooka uciekłem tak szybko, jak tylko się na nim pojawiłem (do Polski serwis dotarł w 2008 roku).
Dziś – gdy już wiadomo, że cyberentuzjaści się mylili, że cały ten Web 2.0, user-generated content, kultura partycypacji, social media itp. to marketingowy bullshit wymyślony po to, by garstka chciwych misiów zarabiała jeszcze więcej – dawałoby mi to prawo do mówienia “a nie mówiłem”. Ale wtedy oczywiście nic nie mówiłem, a poza tym koniec końców na Facebooka wróciłem.
Trochę nie miałem wyjścia. Wszystko, co było fajne w internecie – strony domowe, blogi, fora… – w drugiej dekadzie XXI wieku też przeniosło się na Facebooka.
Nawiasem mówiąc, do dziś nie mogę zrozumieć, jak do tego doszło, bo wytworzone wcześniej formy komunikacji via WWW są przecież pod każdym względem lepsze, czytelniejsze, łatwiejsze w odbiorze.
Homepage jako agregator uporządkowanych treści o danej osobie (powiedzmy: lista publikacji, wywiady, dyskografia, zdjęcia, biogram…) + autorski blog do śledzenia nowości + komentarze do interakcji ze społecznością + protokół RSS, żeby każdy zainteresowany był na bieżąco > fanpage.
Forum dyskusyjne, gdzie tematy podzielone są na działy, a cały zasób można wygodnie przeszukać po osobie rozmówcy lub słowie kluczowym + sprawna moderacja + rangi użytkowników, żeby wiedzieć, z kim ma się do czynienia > facebookowa grupa.
A jednak strony domowe, blogi czy fora to już z hasła historii internetu. Facebook nie, choć coraz częściej pojawiają się w debacie publicznej tematy takie jak naruszanie prywatności użytkowników, podsłuchiwanie i handlowanie ich danymi, manipulowanie samopoczuciem i poglądami, zamykanie w bańkach czy wreszcie ogłupianie ludzi, którzy na potęgę skrolują, lajkują i komentują to, co podsunie im algorytm, zamiast cieszyć się życiem, działać albo przynajmniej samodzielnie dobierać treści do czytania.
A i o to ostatnie na Facebooku trudno, bo z sobie tylko znanych powodów serwis nie pokazuje mi już nawet postów osób najbliższych czy członków społeczności, do których osobiście się zapisałem.
Oczywiście to, że ja sobie Facebooka odinstaluję z telefonu, ani że 100 osób przeczyta ten tekścik, nie uczyni firmie Marka Zuckerberga większej przykrości, ale wydaje się, że trend rozczarowania mediami społecznościowymi i współczesnym internetem jest coraz wyraźniejszy. My, weterani, nie tak to sobie wyobrażaliśmy ćwierć wieku temu, a i młodsi też chyba zaczynają podejrzewać, że coś tu nie gra.
Naturalnie nie wiem, jak można sytuację naprawić, a także zakładam, że to, co przyjdzie po Facebooku, będzie jeszcze gorsze, ale chyba jest jeszcze dla nas nadzieja – w końcu czytasz to na Substacku.
Wierzę, że newsletter to obiecujący krok wstecz. Czyli w tym przypadku w dobrym kierunku.
Niezależny od algorytmów, lecz od woli tego, kto zostawi poniżej adres e-mail lub doda tę stronę do swojego czytnika RSS. Nie walczący o uwagę w szumie facebookowego feedu, ale cierpliwie czekający w skrzynce pocztowej na dogodny moment na świadomą lekturę. Dający przestrzeń na inne formy wyrazu niż mem, celna riposta na 140 znaków czy zdjęcie z wakacji.
Tak więc teraz zapraszam tutaj, a na Facebooku będę co najwyżej linkował do Substacka. Niech chociaż do tego się przyda, choć obawiam się, że jeśli zamiast w komentarzu umieszczę link w treści posta, i pod tym względem serwis Marka Zuckerberga okaże się bezużyteczny.
A następnym razem opowiem, dlaczego umarł magazyn Pixel.